czwartek, 13 maja 2010

W krainie biurkowych marzeń...

Dzień upłynął mi na intensywnej pracy nad tekstem dotyczącym symbolicznej figury domu w polskich serialach oraz załatwianiu tysiąca spraw związanych z dwoma kuratorowanymi przeze mnie projektami: krakowskim i rumuńskim, o których pewnie jeszcze nie raz będę pisać, gdy nabiorą bardziej medialnych kształtów. Jednak nie praca będzie dzisiaj tematem mojego wpisu, lecz marzenie, które gdzieś głęboko we mnie tkwi i które - wciąż mam taką nadzieję - nabierze kiedyś realnych kształtów, może nie w takiej formie, w jakiej na razie funkcjonuje w mojej głowie, ale w każdym razie w bardzo zbliżonej.
Dla kogoś, kto pracuje przede wszystkim pisząc teksty, zarówno naukowe, jak i krytyczne, a czasem - choć ostatnio coraz rzadziej, bo jak śpiewał Michał Bajor: ten brak czasu tak doskwiera - także beletrystyczne, najważniejszym miejscem na świecie jest własne biurko. Ja od jakiegoś czasu cierpię na brak takowego. Choć w moim pokoju stoi mebel, który od biedy można obdarzyć takim mianem, daleko mu jednak do przedmiotu z moich marzeń. Pamiętam, że pierwsze jaskółki pragnień pojawiły się podczas czytania Dziennika Sylvii Plath z lat 1950-1962. Fakt ten miał miejsce dawno temu, ale pamiętam opis biurka, a właściwie gigantycznego stołu, który poetka i pisarka dzieliła ze swoim mężem poetą Tedem Hughesem podczas jednego z ich wspólnych pobytów w Hiszpanii, w domu, który znajdował się blisko wybrzeża. Od tego czasu obsesyjnie wręcz marzę o pracy przy takim biurku - cudownie byłoby go dzielić z innym pasjonatem pisania, ale to marzenie już dawno porzuciłam - z którego tylko krok byłby na wrzosowiska lub morski brzeg, a najlepiej oba w jednym. Marzenie to, pod wpływem dalszych lektur, w tym przede wszystkim filmowych przeszło pewną ewolucję. Obecnie ma kształt pokoju, w którym Diane Keaton pisze swoją sztukę w filmie Something's Gotta Give. O tym filmie pewnie jeszcze kiedyś napiszę, bo to jeden z moich ulubionych leków na smutki wszelakie i niespełnione marzenia, ale dziś będzie tylko o biurku.













Otóż biurko, biurku nierówne, o czym wie każdy, kto kiedykolwiek zajmował się pisaniem. Liczy się nie tylko wysokość, czy szerokość, kolor, drewno, z którego zostało zrobione, ale przede wszystkim to, co osiemnastowieczni estetycy kwitowali enigmatycznym zwrotem je ne sais quoi. Biurko to kwatera główna, to milczący wspólnik wszystkich sekretów piszącego, jego pełnych nadziei wzlotów i zupełnie beznadziejnych upadków. To świadek chwil olśnienia - jakże rzadkich! - i momentów czarnej rozpaczy, w których człowiek wątpi nie tylko we własne zdolności, ale w ogóle w jakąkolwiek umiejętność składania zrozumiałych zdań i konstruowania logicznych wypowiedzi. Biurko jest jak towarzysz broni, służy wsparciem dla zmęczonej głowy - kto z piszących nie zaliczył zaśnięcia z głową na biurku, ten nie wie, co to trud pisania na termin, gdy cały świat sprzysięga się przeciwko piszącemu. Biurko może oddać palmę pierwszeństwa tylko głębokiemu fotelowi w stylu Sherlocka Holmesa, który jest najdoskonalszym miejscem do czytania, zwłaszcza zimą. Jednak biurko, w przeciwieństwie do fotela, nigdy nie występuje samodzielnie. Biurko jest zapełnione: książkami, karteczkami post-it - chwała temu, kto wymyślił tę tak prostą w swojej genialności rzecz - ołówkami (tak, tak nawet w czasach komputerów ołówek jest mi nieodzowny, tak jak pióro i buteleczka z atramentem), kalendarzami (u mnie aż trzema!), zdjęciami, notatkami, płytami CD/DVD i - last but not least - lampką dającą przyjemnie i jednocześnie właściwe światło. A pomiędzy tym wszystkim jedyny w swoim rodzaju iBook G4 i filiżanka dobrej, jaśminowej herbaty na skołatane nerwy lub prawdziwego yunnana, który znakomicie zastępuje kawę. Jednak moje biurko, które towarzyszyło mi dzielnie odkąd skończyłam pięć lat, we wszystkich mieszkaniach, w których żyłam, niestety powinno przejść już na zasłużoną emeryturę. Powodem nie jest starość lecz gabaryty. Po prostu przestałam się na nim mieścić, a w dodatku coraz gorzej mi się przy nim siedzi, co jedynie pogłębia skrzywienie kręgosłupa, którego się już pewnie dorobiłam. Jakby tego wszystkiego było mało, przede mną widnieje ściana, co prawda ożywiona nieco grafiką Piranesiego, ale ruiny Campo Vaccino nijak się mają do szumu fal i ich błogosławionego widoku, albo do kojącej lila-zieleni wrzosowiska. Więc pozostaje mi tylko marzyć, że może kiedyś, dane mi będzie siedzieć przy biurku takim, jakim scenografowie obdarzyli Diane Keaton, dla której zapewne nie miało to żadnego znaczenia...

3 komentarze:

  1. Rany! Dziś właśnie myślałam o swoim biurku. Jestem w lepszej sytuacji, bo posiadam. Nawet dwa! Niestety mój system porządkowania zawiódł. Widzę jeszcze tylko klawiaturę laptopa ;-) Pamietam biurko Diane Keaton z Something... To chyba możliwe tylko w filmach ;-))) Mam nadzieję, że brak dobrego biurka nie zrazi Cię do pisania ;-) Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. ja tez bardzo chce biurka, takiego wielkiego z szufladkami, zakamarkami i gigantycznym blatem; no dobrze, chce biurko i sekretarzyk
    i skrzynie malowana jako niezbywalny element etno:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Biurko. Biurko idealne...
    Długie, szerokie, szkłem przykryte. Po lewej pod blatem szufladki, a w nich długopisy (wszystkie piszące), tasiemki, linijki, miarki, liczydła elektroniczne, spinacze, zszywacze, mazaki, temperówki i wszelkie inne potrzebności. Po prawej przedłużenie rozumu - komputer, ma się rozumieć, a dalej przedłużenie jego z kolei - drukareczka, plus skaner niezbędnie.
    W dzień pełno na mym biurku idealnym szpargałków do życia koniecznych, które znikają na noc skrupulatnie uprzątnięte, by biuro odpoczywało, oddychało i było gotowe na kolejny dzień pracy.
    Przede mną biurko, za mną ukochane książki, papier wszelaki, szufladki ze skarbami, płyty, ukochane książki, węgle, pędzle, sepie i ukochane książki.
    Moje. Moje biurko. Moje centrum dowodzenia. W dzień przewijają się przez nie rzeczy do życia niezbędne, w nocy moje biurko odpoczywa, oddycha uprzątnięte całkowicie i czeka na dzień nadchodzący. Ideał. marzenie spełnione.
    Rzecz w tym, że marzenie to się... zdezaktualizowało? - Nie. Znudziło? - Nadal zimno. Przeobraziło? Już cieplej, ale o tym za chwilę.
    Oto na horyzoncie pojawił się w moim życiu mężczyzna. Dusza bliska, wrażliwość na miejscu, poczucie humoru aktywne, oparcie stabilne. Jakby jednak cudnie nie było mężczyzna okazał się osobnikiem biurka potrzebującym w stopniu równym mojemu. Dotychczasowo zajmowane zatem przeze mnie zostało podzielone wzdłuż na pół, co jednak szybko przestało wystarczać. Zdobyliśmy zatem biurko-bliźniaka i z radością ustawiliśmy tak, że teraz biureczka maja wspólną granicę, a należy dodać, że to jedyne racjonalne ustawienie na zajmowanej przez nas przestrzeni. Bliźniak został zapełnił się w tempie nadświetlnym głośnikami, słuchawkami, maczkami, akajkami, mikrofonami, plątaniną kabli, długopisów, stosem papierów, teczkami, folderami... Pełno tego, pełniusieńko... tak to właśnie dnia pewnego spostrzegłam na mym biurku nielegalnego imigranta i nie mam tu na myśli muskularnego mężczyzny niekoniecznie mającego pozwolenie na pobyt w naszym wspaniałym kraju, nie, nie.... Niewinna teczuszka... Długopis... A potem już poszło: karteczki, słuchawki, lampeczka, kluczyki, szklaneczki, talerzyki... I dobrze, dobrze to ja sobie tutaj na rożku mojego biureczka zrobię mój projekcik skromny, dokończę mój rysuneczek niewielki, może nawet znajdzie się miejsce na popiółkę i kubeczek kawki, tymczasem w mej głowie pielęgnuję marzenie zaktualizowane: biurko wolno stojące w pokoju osobnym, drzwiami lub chociaż kawałkiem jakiejś ścianki zabezpieczone przez tego typu aktami ekspansją, w dzień wciąż obciążone choćby i milionem rzeczy, lecz moich, nocą opustoszałe, spokojnie śpiące oczekujące kolejnego dnia pracy...
    Poczekam. Na pierwsze biurko marzeń czekałam lat ponad 20 to i na to poczekam i mam nadzieję, że wspólnymi siłami ze wspomnianym mężczyzną - krócej.
    Tymczasem usunę teczuszkę, kremik, okularki i resztę innych nielegalnych szpargałków i rozkładam się... Nie no tym razem niedosłownie! Tym razem do pracy!

    OdpowiedzUsuń