czwartek, 27 października 2011

Jesienne Impresje

Pozostając w jesiennym klimacie i udowadniając niedowiarkom, że jesień ma w sobie pełną paletę barw...


W drodze na uczelnię w chłodny środowy poranek...


Celowe nieostrości w impresjonistycznym stylu - z okna na Mazowieckiej.

O Nim, o Niej i o Tym Trzecim

Znów od kilku tygodni chodzą za mną w dwójkę. Ona z nieodłączną lufką, która miała chyba ze dwadzieścia centymetrów i On w płaszczu z futrzanym kołnierzem. Rozpięci gdzieś pomiędzy słowami zamkniętymi w Jej Dziennikach i frazami wyjętymi z Jego Zbioru listów, który nabyłam podczas pobytu w Muenster, w Muzeum usytuowanym na przeciwko gargantualnej romańskiej świątyni. Ona ze swoją emocjonalną obserwacją świata przekładalną na niezwykły język nadmiaru słów upchanych w strumień świadomości i On zamknięty w lapidarnych słowach, etatowy Ironista, błazen i kuglarz z twarzą-maską patrzący na toczące się wokół szaleństwo. Czasem dołącza do nich jeszcze jeden towarzysz, zdystansowany, obserwujący, Ten, który dał się sfotografować Nadarowi, choć nienawidził fotografii, wycofany i nonszalancki jednocześnie. Chodzą ze mną bo nadeszła jesień. Wyjątkowa, niezwykła, rozbrzmiewająca kolorystyczną feerią. Narzucająca się ze swoim chłodem o poranku i gorącymi promieniami w południe. Chodzą za mną, bo jesień dla mnie to czas przemian, wykluwania się tego, co dopiero ma nadejść, a któż mógłby być lepszym patronem przemian niż ci, którzy całe życie tkali swoje biografie niczym Atanazy Bazakbal (i znowu jesień w tle!) jak prawdziwe dzieło sztuki. Moja jesień pachnie cynamonem, którego zapach wybiega już ku Świętom. Jesień to wszystkie pory roku w jednej: lato z gorącym słońcem, wiosna z soczystą zielenią, zima z pierwszym śniegiem i wreszcie sama jesień tkająca z tych wszystkich elementów niezwykły patchwork melancholii, ekscytacji i oczekiwania. Obserwując ukradkiem moich towarzyszy zauważam uderzające podobieństwo Jej późnych zdjęć i Jego Rose Selavy. Podobieństwo niezwykłe bo uwiecznione w bliskiej odległości. Jego pierwsze eksperymenty z Man Ray'em miały miejsce w 1921 roku, Jej fotografia, która przykuła moją uwagę, pochodzi z 1927 roku. I Ten Trzeci, też wielki modernista. Właściwie od niego wszystko się zaczęło, a dzięki Szachiście uzyskało swoje domknięcie. Dwóch Francuzów i Brytyjka w jesiennej mgle otulającej Planty, która tak dobrze pasuje do dystansu, jaki mieli do otaczającego ich świata. Ach! Z przyjemnością zasiadłabym z nimi do wspólnego imbryka parującego cynamonową herbatą! I zasiadam, ale do Rozmaitości estetycznych, Dzienników i Listów - wyjątkowa przyjemność płynąca z jesiennej lektury.


Virginia Woolf w 1927 roku. Źródło: http://kaykeys.net/passions/virginiawoolf/index.html

Marcel Duchamp jako Rose Selavy, 1921, fot. Man Ray. Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Rrose_S%C3%A9lavy

czwartek, 6 października 2011

Uwaga na marginesie ostatnich lektur - bynajmniej nie podnosząca na duchu.

Jestem po lekturze dwóch zupełnie różnych książek, które spaja chyba tylko unoszący się nad nimi duch romantyzmu, ale nie o tym chciałam dziś pisać. Powodem zalogowania się na blogera jest nonszalancja i dezynwoltura współczesnych polskich korektorów. Za przykład biorę książkę Marii Janion Kobiety i duch inności [Edycja Jubileuszowa (sic!), nomen omen wydawnictwa Sic! właśnie, której korektorką była Ewa Mościcka] oraz popularno-naukową rozprawę Richarda Holmesa Wiek cudów. Jak odkrywano piękno i grozę nauki [Wydawnictwo Prószyński i S-ka, korektor: Andrzej Masse]. Obie książki to przykłady dzieł znakomitych, jednak przyjemność płynąca z ich lektury została znacząco zaburzona przez całkowicie nieodrobioną pracę domową, jaką była "robota korektorska". Nie mam siły cytować rozlicznych przykładów złączonych wyrazów w książce Holmesa, czy olbrzymiej ilości nieścisłości gramatycznych polegających m.in. na powtarzaniu niektórych wyrazów, co czyni z części zdań raczej brudnopis tłumacza, który wypróbowywuje dostępne możliwości translatorskie, niż poddaną korecie i ostatecznie wydaną książkę (wcale nie tanią dodajmy!). Jeśli jednak chodzi o książkę Janion nie mogę oprzeć się pokusie przytoczenia dwóch najbardziej karygodnych moim zdaniem przykładów, wyobrażając sobie jednocześnie minę dostojnej profesorki, gdy do jej ręki trafił autorski egzemplarz. Słabo musiało jej się zwłaszcza zrobić, gdy dotarła do strony 254 i przeczytała takie oto zdanie: "Komornicka osadziła się w tej samej przestrzeni realnej i symbolicznej, w której Virginia Woolf będzie przedstawiała myśl znajdującą się w słynnej książce Wspólny pokój (1929)"! Nie to nie MOJA pomyłka, tak właśnie stoi w zdaniu na rzeczonej stronie 254 JUBILEUSZOWEJ podkreślam edycji dzieł w wydawnictwie Sic!. Aż ciśnie się na usta stwierdzenie, jakie wydawnictwo, taka jubileuszowa edycja. Ja rozumiem, że imć Pani Mościcka mogła przeoczyć fakt, że na stronie 344 w słowie "też" zabrakło kropki nad "z" i zdanie to brzmi aktualnie: "Może tez dlatego to uczynić, że mit Ifigenii staje się mitem Feniksa", choć tyz brzmiałoby nie tylko bardziej poprawnie, ale także z pewnością bardziej spektakularnie, ale przeoczenie nieprawidłowego tytułu "słynnej" jak podkreśla sama Janion książki Woolf, to już doprawdy szczyt. Zwłaszcza, że dwie strony dalej tytuł opowiadania (a w zasadzie wykładu) Virginii Woolf jest już napisany poprawnie. Swoim przeoczeniem p. Mościcka nie tylko zaburzyła tok mojej lektury, ale tym jednym gestem przekreśliła ideologiczne znaczenie tekstu Woolf, w którym najistotniejsze jest właśnie posiadanie WŁASNEGO a nie WSPÓLNEGO pokoju przez kobietę-intelektualistkę! Zastanawiam się, po co istnieje funkcja korektora, skoro i tak nie służy ona ustrzegnięciu czytelnika przed wybiciem się z przyjemności lektury z powodu dysonansu poznawczego, jaki czai się na kartach kolejnych książek, gdyż niestety dwa podane w tym wpisie przykłady to jedynie czubek wierzchołka góry lodowej. Pamiętam, jak Moja Mama zwróciła mi uwagę na równie kuriozalny przykład pochodzący, uwaga, uwaga z Niezbędnika Inteligenta (sic!) dodatku do tygodnika "Polityka". Otóż znalazło się tam przedziwnie dla osoby wykształconej brzmiące (i wyglądające) słowo: kałkaski. Cóż widocznie osoba wykształcona i inteligent to dla dziennikarzy "Polityki" nie są wyrazy synonimiczne. Chwała Bogu osoba wykształcona wie, że jak owczarek to tylko kaukaski! Oszczędzę sobie i Czytelnikom tego wpisu relacjonowania rozmowy mojej Rodzicielki z Redakcją "Polityki", gdyż jej poziom był równie żenujący, jak rzeczonego Niezbędnika...