środa, 5 maja 2010

Tradycyjnych wstępów nie będzie…

Wielu z nas zapewne zna to uczucie, gdy wokół piętrzy się góra świeżo zakupionych lub wypożyczonych książek, które domagają się przeczytania, w komputerze i głowie czeka gromada tekstów, które trzeba napisać, o czym nieustannie przypominają ponaglające maile od różnych redaktorów tomów, a do tego, gdzieś spod sterty papierów co chwila wyłaniają się listy od dawna czekające na napisanie a chwilowo – jakże długo już trwa ta chwila – odłożone ad acta, a człowiek siedzi pomiędzy tym wszystkim i najchętniej położyłby się na wygodnej kanapie, nakrył głowę kocem i zniknął. Można to nazwać przesileniem wiosennym, co jednak, gdy dopada nas w środku mroźnej zimy, czy w trakcie letniej kanikuły? Lenistwo? Hmmm. Nie do końca, bo przecież czujemy, że właściwie nam się chce, tylko zabierzemy się do tego za chwilę. Gdy byłam na studiach w takich momentach zwykle rzucałam się w wir sprzątania, pucowania i „czyszczenia sreber“. A jeśli wszystko zostało już starannie zamiecione? Wtedy nagle zjawia się nowa deska ratunku ery elektronicznej – może założę bloga! Trudno tej czynności odmówić znamion wysiłku intelektualnego, nie ma ona też nic wspólnego z leżeniem pod kocem, a może przy okazji uda się posprzątać już nie tylko kurz codziennie gromadzący się na meblach, lecz mały śmietnik w głowie, w której tyle się lęgnie chwilowych pomysłów i zagracających przestrzeń idei. Koncepcja zaczyna nabierać kształtów. Pojawia się nawet intrygująca myśl, że pisząc bloga można wszak przetestować parę kwestii, które – co wysoce prawdopodobne – wydają się genialne tylko wtedy, gdy się ich nie przeklika na ekran? Obserwując bohaterkę graną przez Umę Thurman w filmie Motherhood – Drodzy Czytelnicy wybaczcie anglizmy, ale to moja forma protestu wobec coraz głupszych tłumaczeń tytułów nie tylko hitów kinowych – człowiek nabiera pewności, że blog może być także znakomitym sposobem porządkowania czasu. Stąd już tylko jeden krok do bloggera. Ale tu pojawia się pierwsza – i pewnie nie jedyna – przeszkoda. Blog musi mieć hasło, nazwę, dewizę, która będzie jego wizytówką i z którą autor (w tym wypadku autorka) mógłby/mogłaby się utożsamić. Spadek entuzjazmu? Nie, raczej gonitwa myśli. A na tę najlepsze jest wyjście na balkon i wzięcie głębokiego oddechu. Przyjrzenie się ludziom na ulicy i nagle… Przecież to oczywiste! I tak pojawia się nazwa, która nie tylko stoi w zgodzie z prawdą, choć odkrytą z półrocznym opóźnieniem – lecz kto w końcu u licha przesiaduje zimą na balkonie! – Balkon z widokiem na Wawel. Po chwili hasło to odkrywa przede mną szereg możliwości i nabiera coraz większego sensu. Odrywa się od namacalnej – albo raczej potwierdzonej jednym rzutem oka w lewo – rzeczywistości i staje się coraz lepszą metaforą mojego „ja“. Na co dzień zwykle zanurzonego w różnych oczach cyklonów, od których jednak nieustannie się dystansuje, bo potrafi się utożsamić tylko ze sobą samym, bez żadnych przynależności grupowych. Pierwszy z brzegu przykład. Mieszkam w Krakowie od dwunastu lat, ale wciąż przyłapana znienacka pytaniem: skąd jesteś? Odpowiadam: z Katowic. To prawda, że ostatnio zdarza mi się to znacznie rzadziej, ale jednak się zdarza. Symbolem Krakowa – ostatnio jakby znowu nieco nadużytym – jest niewątpliwie Wawel. Są tacy, którzy twierdzą, że Kraków jest tylko w centrum (rozumiejąc je najczęściej jako Rynek i okolice + Kazimierz), a dalej rozpościera się już tylko brzydka, modernistyczna – żeby chociaż prawdziwie modernistyczna! – sypialnia. Ja właśnie w takiej sypialni mieszkam, może trochę nowszej i nowocześniejszej i – co niebagatelne – niższej, niż lwia część Kurdwanowa albo Czyżyn, ale centrum to jednak nie jest. Więc niby mieszkam w Krakowie, ale jednak nie tym „prawdziwym“, tylko tym podobnym do przedziału sleepingowego, z drugiej strony widok na Wawel mam i to całkiem niezgorszy, a że z balkonu, a nie z okna, cóż nobody’s perfect! Więc jakby jestem stąd, a jednocześnie nie jestem. I tak ze wszystkim w moim życiu, więc staje się ten mój balkon z widokiem na Wawel znakomitą metaforą mnie samej. A skoro tak. To niech już tak zostanie! Taki też będzie ten blog. Trochę ze środka, a trochę z zewnątrz różnych spraw. Czasem z dystansem, a czasem z dziką pasją, ślepą na wszystko. Czy coś uporządkuje? Nie wiem, ale przynajmniej nie będę siedzieć pod kocem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz