czwartek, 3 czerwca 2010

Welcome to Belfast

Tym razem tylko krotka notka, zwlaszcza, ze na tej klawiaturze nie ma polskich znakow i moja uporzadkowana dusza cierpi - ale jak wroce to wyedytuje jeszcze raz, a co! Bedzie bardzo nie po kolei, bo najpierw winnam sie wyspowiadac z pobytu w Wiedniu, co oczywiscie nastapi, jednakze brak dostepu do zdjec i polskiej klawiatury etc. uniemozliwia mi zachowanie chronologii. A napisac musze, bo jestem zakochana, zachwycona, oczarowana i ujarzmiona tym, co widze dookola. Okazuje sie, ze nie ma tego zlego (albo w tym wypadku glupiego), co by na dobre nie wyszlo! Nie zarezerwowalam hotelu na czas, wiec zlozylam to na karb Centrum turystycznego w Belfascie i dzieki temu mieszkam w najpiekniejszym miejscu na swiecie i zobaczylam Belfast Castle, ktorego z pewnoscia nie zobaczylabym, gdybym mieszkala w centrum miasta! A jak tu ominac ogrod zalozony specjalnie z mysla o kocie?! - napisze o tym wiecej i zamieszcze zdjecia, ale po powrocie oczywiscie. I jak tu sie nie cieszyc takze tym, ze sie widzialo wzgorze, dzieki ktoremu powstala powiesc Jonathana Swifta Podroze Guliwera?! Przyjechal sobie Swift do Belfastu, zobaczyl wzgorze nieopodal zamku i pomyslal: Czyz ono nie wyglada jak spiacy olbrzym, przyczepiony linami do ziemi przez jakies duzo od niego mniejsze stworzenia ? - i tak to sie zaczelo, a jak sie skonczylo wszyscy wiemy. Innymi slowy moi mili Panstwo - jest absolutna bomba i kocham to miejsce i wcale a wcale nie chce mieszkac w centrum, zwlaszcza, ze autobusy tu jezdza jak szalone, niemal co chwile takze w weekendy, wiec...Belfast here I come!

1 komentarz: