sobota, 18 grudnia 2010

Mam marzenie....

Rzeczywiście od jakiegoś czasu mam marzenie, które jednocześnie spędza mi sen z powiek. Marzenie to dotyczy polskiego kina i jego relacji z polską powieścią XIX-wieczną. A wszystko zaczęło się od obejrzenia Pride & Prejudice zekranizowanej przez BBC w 1995 roku. Czteroodcinkowa mini-seria pozostaje, obok Emmy z Gwyneth Paltrow wyreżyserowanej przez Douglasa McGratha w 1996 roku, moją ukochaną adaptacją literatury Jane Austen, którą przenoszono na ekrany w ilościach niemal hurtowych, zwłaszcza w ostatnich czasach. McGrath jest przede wszystkim scenarzystą, ma na koncie zaledwie pięć filmów, w tym inną znakomitą adaptację XIX-wiecznej prozy - Nicholasa Nickleby Charlesa Dickensa. Jego ostatnim filmem był zrealizowany w 2006 roku Infamous opowiadający o relacji Trumana Capote i bohaterów jego książki Z zimną krwią (znamy już tę historię ze znakomitego filmu Bennetta Millera Capote z 2005 z niezapomnianą rolą Philipa Seymoura Hoffmana). Reżyser adaptacji Austen - Simon Langton - to specjalista od przenoszenia na ekran wielkich epickich powieści w stylu Anny Kareniny, a także twórca filmu The Whistle Blower z 1987 roku z niezapomnianym Michaelem Cainem. Obaj reżyserzy mimo niewatpliwych skucesów na polu zawodowym nie należą do gwiazd głównego nurtu, są jednak mistrzami rzemiosła, a to cecha, którą musi się odznaczać każdy, kto podejmuje próbę wykreowania dawno minionego świata tak, by nie wyglądał on jak sklep z rupieciami oraz staje przed koniecznością poprowadzenia aktorów w sposób, który pozwoli uniknąć wrażenia, że mamy do czynienia z przebieranką i kiepską mimikrą.

Pride & Prejudice
- bardzo smaczne fragmenciki

Gatunek filmu telewizyjnego jest traktowany przez większość polskich twórców jako zło konieczne, dobry punkt wyjścia do przebicia się na salony "prawdziwego" czyt. wielkoekranowego kina, który zresztą ostatnio i tak odchodzi w niebyt. W tym samym czasie, gdy HBO produkuje takie dzieła jak You don't know Jack z fenomenalną rolą Ala Pacino (Nagroda Emmy za pierwszoplanową rolę, druga statuetka dla filmu za scenariusz, lepiej nie wspominać o lawinowej ilości nominacji, do tego dwie nominacje do Złotych Globów), angażując na stanowisko reżysera nie młodzika przed debiutem, lecz samego Barry'ego Levinsona, gdy BBC wypuszcza co najmniej kilka dobrych mini-serii rocznie, polska telewizja (en block, bo w tym samym stopniu dotyczy to nadawcy publicznego, jak i prywatnych) zapomniała zupełnie, że taki typ filmu w ogóle istnieje. Czasem, gdy sobie przypomni, to tylko na okoliczność sensacji, opartej na kiepskich scenariuszach, które de facto nie są niczym innym tylko dokumentalną publicystyką, w której pojawia się zbyt dużo domysłów i nieprecyzyjnych stwierdzeń, aby można je wyemitować jako dokumentalny materiał np. w Uwadze - casus serii Prawdziwe historie (a w nich m.in. opowieści o zabójstwie Krzysztofa Olewnika pokazanej z perspektywy jego siostry, brrr, makabra). Nikt już nie pamięta, że w telewizji debiutowali naprawdę wielcy polscy reżyserzy: Agnieszka Holland i Krzysztof Kieślowski, którego ostatnio niemiłosiernie sparodiowano, bo jakże inaczej nazwać serię Dekalog po Dekalogu wyprodukowaną przez Telewizję Polską SA, która w dodatku była serią dokumentów, o których wolę szybko zapomnieć. Łabędzim Krzykiem (skowytem jak się okazało przedśmiertnym) była seria wyprodukowana przez Telewizję Polską SA (przy częściowej kooperatywie z Canal+) Święta polskie z moimi ukochanymi filmami: Żółtym szalikiem (rola Gajosa!), Białą sukienką i Miłością w przejściu podziemnym. Za tymi realizacjami także nie stali debiutanci, ale odpowiednio: Janusz Morgenstern, Michał Kwieciński (który ma na koncie jeszcze jeden dobry film telewizyjny Jutro idziemy do kina) i Janusz Majewski. Ostatni film w serii powstał w 2007 roku! Tak, to niestety nie żart, tylko smutna prawda.

Wróćmy jednak do BBC. Z dobrym filmem, nawet jeśli jest to film telewizyjny, jest jak z twardymi narkotykami, uzależnia na długie lata i wciąż chce się więcej. Po zachłyśnięciu się Dumą i uprzedzeniem, sięgnęłam po kolejne produkcje BBC, które szczęśliwie są już dostępne na DVD.

Jednym tchem wchłonęłam całą serię Dickensowską, a potem przyszła kolej na adaptacje powieści Elisabeth Gaskell, którą właśnie dzięki BBC odkryłam. Najpierw fenomenalna mini-seria North & South (nie mylić z opowieścią o amerykańskiej wojnie domowej), w której partnerują sobie Daniela Denby-Ashe (znana przede wszystkim z serialu EastEnders, gdzie wcielała się w rolę Sarah) i Richard Armitage (który później zagrał Guy'a of Gisbourne w nowej wersji serialu Robin Hood także produkcji BBC, o czym z pewnością jeszcze kiedyś napiszę, oraz znany z tego, że wykosił Ruperta Penry'ego Jonesa z serialu Spooks, do czego też jeszcze kiedyś powrócę).

North & South
- Wystawa Światowa - prawdziwe cacko rekonstrukcji.

Anglia doby gwałtownie rozwijającego się przemysłu, każdemu zwolennikowi opowieści o flaneurach i wystawach światowych polecam odcinek 3 z fragmentem pokazującym spotkanie bohaterów na słynnej Wystawie Światowej w Kryształowym Pałacu Paxtona, powiększająca się przepaść pomiędzy rolniczym Południem i gwaltownie uprzemysławiającą się Północą, żmudna nauka nowoczesności w stanie czystym - świetna scena spotkania Margaret (Denby-Ashe) z robotnikami na schodach! Do tego wszystkiego dobry romans, bez łzawych scen i ckliwych momentów, opowieść o twardym mężczyźnie i świadomej kobiecie, którzy długo poszukują drogi do własnych serc. Bez skrótów i głupawych dialogów. Rozkosz dla oczu i intelektu, a także zdrowa pożywka dla emocji.

North & South
- dramatyczna scena oświadczyn, ale bez obaw, to dopiero koniec drugiego docinka ;-)

Zachęcona sięgnęłam po Cranford - niemały udział w tej decyzji miał fakt, że gra w tej serii Judi Dench - a także dwuodcinkowy sequel Powrót do Cranford. Oba na podstawie opowiadań Gaskell. Także tu pojawia się romans, ale jest to zaledwie wątek poboczny, bo największej rozkoszy dostarcza obserwowanie mikroświata małej, cichej i bardzo tradycyjnej miejscowości połóżonej gdzieś w północno-zachodniej Anglii, którą budują przede wszystkim silne singielki, no dobrze stare - niektóre naprawdę stare - panny.

- nie ma to jak kot i stare koronki ;-)

Trzecią wielką gwiazdą (no może czwartą, po Gaskell, Dickensie i Austen) królującą w adaptacjach BBC jest oczywiście George Eliot, autorka takich przeniesionych na ekran powieści jak Middlemarch czy Daniel Deronda. Przykłady można by mnożyć...

Oglądając te wszystkie cudeńka, zaczęłam marzyć... o polskiej adaptacji polskich powieści opowiadających o XIX i poczatkach XX wieku. Zamarzyła mi się nowa adaptacja Lalki (z lepszymi rekonstrukcjami wnętrz), Rodzina Połanieckich, Nad Niemnem. Marzy mi się adaptacja powieści Marta Orzeszkowej, gdyż oczyma duszy widzę, jak wyglądałaby ta mini-seria, gdyby na warsztat wzięło ją BBC. Pamiętam, że gdy czytałam tę powieść, skręcało mnie z wściekłości nad bezradnością bohaterki, ale teraz, gdy po latach wracam do niej myślami, wiem, że byłby to znakomity materiał, który mógłby przemówić do nas bardzo aktualnym językiem. Poza kostiumem z minionej epoki jest to wszak opowieść o zmaganiu się z życiem, które zostaje przegrane i nieustannych wyborach, jakich musi dokonywać każdy człowiek, kształtując swoją codzienność. Drugim wielkim tematem, który jakoś umknął naszym reżyserom jest bogata twórczość Isaaca Bashevisa Singera. Czy możecie sobie wyobrazić adaptację Rodziny Muszkatów? Ja mogę, oj mogę, tylko co z tego. A tacy Bracia Aszkenazy jego brata Israela Joszuy Singera, albo Rodzina Karnowskich, a może by tak jeszcze raz Ziemię obiecaną?


Marzę ja sobie tak i marzę, gdy nagle dopada mnie upiór wątpliwości. No bo kto by miał zagrać w tych wszystkich filmach? Julia Kamińska? Joanna Osyda? Pewnie Paweł Małaszyński i Michał Żebrowski, o ile akurat nie musiałby się znowu spowiadać z tego, że dojrzewa, strasząc dobrych ludzi w reklamie. Może jeszcze Marek Kondrat, bo podobno jednak zrezygnował z byciem słownym i postanowił, po upadku kolejnych sklepów z winami, wrócić do grania w filmach. I jak tak sobie o tym wszystkim myślę, to dochodzę do wniosku, że może lepiej, że nikomu nawet do głowy nie przyjdzie adaptowanie tych wszystkich literackich perełek, bo z pewnością nie wyszedłby z tego Plac Waszyngtona, nawet gdyby za kamerą znowu stanęła Agnieszka Holland.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz