piątek, 12 listopada 2010

O Psie Gadającym Wielogłosem w KRK

Dziś, gdy nastrój patriotyczny już przemija, a wysokie koturny ponownie trafiły do szafy, przyszedł czas na właściwe podsumowanie wczorajszego dnia, którego tematem głównym niewątpliwie stał się drugi numer Gadającego Psa.

Coraz mniej w Krakowie miejsc nieskrępowanej ekspresji, coraz mniej tych, w których można się inteligentnie i różnorodnie zabawić. Jednym słowem ubywa miejsc dla dinozaurów, które rozumieją zawoalowane metafory i lubią mówić o polityce byle nie wprost i nie politycznie, lecz ironicznie. Tym bardziej cieszy inicjatywa grona rozbitków z mijającej epoki, którzy ciągle wierzą w wolny i błyskotliwy przekaz na żywo i w dodatku mają jeszcze tyle sił, aby tę wiarę ubrać w dwugodzinny program. Dodajmy nienużący nawet wówczas, gdy stoi się na schodach, jest się przepychanym i popychanym, a nogi powoli omdlewają, domagając się godniejszego traktowania.

Spyta ktoś, na jaką cześć te peany. Otóż na cześć inicjatywy Gadający Pies, której druga odsłona, a w zasadzie drugi numer, "mówił się" wczoraj w krakowskim Klubie Piękny Pies. Program różnorodny, od poezji, przez felietony, po krótką rozprawkę z polskością w wydaniu Holendra. Z przerywnikami na ćwiczenia fizyczne, od których mogło się zakręcić w głowie i wariacje na telefon komórkowy o iście powalającym brzmieniu autorstwa Marka Chołoniewskiego.

O Holender! Czyli jak w pięć minut podsumować polskie przywary.



Marek Chołoniewski i jego telefoniczna symfonia.


Wczoraj jak wiadomo, poza patriotycznym bełkotem, swoje święto obchodził także każdy, komu Św. Marcin patronuje, w tym także dwaj szanowni goście wieczoru Marcin Świetlicki i Marcin Baran. Okazja to znakomita, aby świętowanie połączyć z występami, dzięki którym Świetlicki miał niepowtarzalną szansę mówić Czesława (dla niewtajemniczonych i zbyt pop-kulturowo nastawionych dodajmy, że chodziło tu o Miłosza), a Baran zaprezentować gustowne wierszowane koszulki, które jakby kto chciał można było także zlictyować.


Marcin Baran z przyjacielem prezentują poetyckie koszulki.


Okazja to była, aby Alek Janicki wraz z córką Marianną przedstawili odlotowy rebus o przedzieraniu się przez poetów-jubilatów, z ochoczym udziałem wiekszej cześci zgromadzonej publiczność.

A było nas, oj było sporo! Dolna sala Psa, zwykle wypełniona przez młódź wykonującą karkołomne figury w rytm równie karkołomnych dźwięków, była wypełniona po brzegi. Zresztą publiczność zaanektowała także schody i bar, tak, że szpilki się wcisnąć nie dało. Acz tego wieczoru wiele szpileczek wbito w różne części polskiego organizmu społecznego.

Dostało się i krytyce filmowej i Franzowi Smudzie i Polakom w ogólności, a niektórym także w szczególności. Straszono nas krukiem nad i w Krakowie, śmieszono instrukcją obsługi diamentów (w wykonaniu niezastąpionych Braci Janickich), nękano wizerunkiem Piotra Bikonta bijącego rekordy w jedzeniu kołdunów i przemową o roli, jaką w życiu każdego człowieka odgrywać powinna medytacja. Ostatnia z wymienionych pozycji to zasługa Roberta Makłowicza. Doczekaliśmy się także znakomitej interpretacji tekstu Rolanda Topora.

Bracia Jannicy podczas prezentacji wyceny diamentów.


Wideo dokumentujące bicie przez Piotra Bikonta rekordu w jedzeniu kołdunów (z plotek salonowych wiadomo, że gotowała Marta).



Brawurowa interpretacja tekstu Rolanda Topora.

Jednym zdaniem było i śmieszno, i smutno, i straszno, i ironicznie, i romantycznie, a nierzadko wybitnie bałamutnie. Mam nadzieję, że inicjatywa nie umrze śmiercią naturalną w dzisiejszych warunkach, tj. za sprawą wypalenia się entuzjazmu charytatywnie pracujących autorów, których jedyną gratyfikacją, poza satysfakcją własną oczywiście gwarantowaną - jest "redakcyjne pyfko" po zakończeniu wieczoru.

Gadająco-Psowa niezastąpiona Ekipa.


Nastepna odsłona Gadającego Psa zapowiedziana została na 9 grudnia (czwartek), start zapewne o godz. 19.00. Kto nie był, niechaj wpadnie. Kto był jak mniemam wróci. Ja wrócę na pewno!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz