poniedziałek, 1 listopada 2010

Kilka powodów, dla których Polska nigdy nie będzie Szwecją...

Ten wpis powstał z obserwacji i płynącego z nich zniechęcenia, którego zasłyszana dziś w tramwaju rozmowa była katalizatorem...

Powodów, dla których nasz kraj nigdy Szwecją nie zostanie jest zapewne wiele, jednak w obliczu faktu, że, jak donosi weekendowa prasa, przyłączyliśmy się w toczącym się w ramach UE sporze o przyszłą kontrolę budżetów państwa członkowskich do tzw. Północy, warto wymienić kilka z nich, żebyśmy nie stracili poczucia, gdzie jesteśmy i kim jesteśmy.

Powód pierwszy:

pomimo dokładnych i wyraźnych informacji odpowiednio rozmieszczonych, nie potrafimy czytać.

Powód drugi:

nie umiemy zachować porządku.

Powód trzeci:

obce jest nam poszanowanie dla współużytkowników przestrzeni publicznej.

A teraz garść przykładów na poparcie wymienionych powyżej tez.

Przykład pierwszy:

Ponad tydzień temu zamontowaliśmy z dwoma wspólnotami mieszkaniowymi, z którymi dzielimy teren dwa szlabany zamykające wjazd na wspólny teren. Powodem naszej inwestycji był w pierwszej kolejności fakt, że mieszkańcy okolicznych bloków znajdujących się po drugiej stronie ulicy, parkowali u nas samochody, a dla naszych mieszkańców, wracających później z pracy, brakowało miejsca do pozostawienia samochodu. Odkąd pojawiły się szlabany, sytuacja znacząco się poprawiła, jednocześnie pojawił się nowy problem. Okazało się mianowicie, że wielu właścicieli samochodów nie potrafi prawidłowo zaparkować swojego pojazdu. Głównym grzechem jest niezachowanie porządku parkowania. Miast ustawić się za ostatnim stojącym w rzędzie samochodem, stawiają swoją brykę w środku obszaru, na którym zmieściłyby się swobodnie trzy pojazdy i robią to tak "umiejętnie", że zostawiają miejsce może na jeden, a czasem na żaden inny samochód (stawanie "po skosie" jest nagminne). Zastanawia to zwłaszcza w przypadku tych, którzy parkują za dnia, gdyż na parkingu wyznaczone zostały innym kolorem kostki brukowej miejsca postojowe, których granice są jednak notorycznie lekceważone. W ten sposób sami sobie umniejszamy przestrzeń parkowania czasem o trzy, cztery miejsca, co przy dużej liczbie pojazdów przypadającej na nasz blok, jest ilością niebagatelną.

Przykład drugi:

Od pewnego czasu obserwuję podróżując tramwajami dwa denerwujące zjawiska. Po pierwsze osoby wsiadające do tramwaju po wejściu do środka stają przy drzwiach, blokując tym samym innym drogę w głąb pojazdu. Efektem są pustki w znacznej części tramwaju przy jednoczesnym stłoczeniu pasażerów w okolicach drzwi. W dodatku niewiedzieć czemu, gdy zwróci się takiemu "blokerowi" uwagę, rzadko kiedy może się człowiek spotkać ze zrozumieniem. Częściej natomiast z groźnym pomrukiem, który wróży początek nieciekawej komunikacyjnej awantury. Po drugie trudno jest dziś z tramwaju wysiąść. Gdy ten podjeżdża na kolejny przystanek, stojący na nim podróżni tłoczą się przy drzwiach tak intensywnie, że skutecznie uniemożliwiają opuszczenie pojazdu tym, których fantazja skłoniła akurat do wysiadania w tym, a nie innym miejscu. Daje to "znakomite" efekty zwłaszcza wtedy, gdy wysiąść próbuje matka z wózkiem, albo ktoś z dużą walizką. Co gorsza pionierami tego sposobu blokowania przejścia są zdecydownie osoby należące do nienajmłodszego już pokolenia, najczęściej uzbrojone w dość pokaźne siaty, z którymi naprawdę trudno wygrać spór o przestrzeń.

Przykład trzeci:

1 listopada w Królewskim Mieście Krakowie a sprawa powrotu do domu z cmentarza. Na dzień Wszystkich Świętych bonzowie komunikacji miejskiej w postaci szefów MPK wprowadzili na samym tylko odcinku wiodącym od Cmentarza Rakowickiego cztery dodatkowe tramwaje. Skonstruowano specjalne perony na całej niemal długości odcinka ulicy Rakowickiej prowadzącego w kierunku Uniwersytetu Ekonomicznego. Perony wyraźnie oznaczono (duże tablice pod murem cmentarnym wyznaczające granice peronów) podając na nich informację, które tramwaje będą z danego miejsca odjeżdżały. Obok tablic wyznaczających perony umieszczono szczegółowe rozkłady jazdy z informacją o trasie danego tramwaju. Odgrodzono jednocześnie barierkami spore połacie porośniętej zielenią części chodnika od ulicy, aby zachować bezpieczeństwo pasażerów i skonstruowano (przy pomocy tych samych barierek) specjalne przejścia do tramwaju. Dla każdego z tramwajów był to pierwszy postój, jechały więc puste i nastawione były jedynie na wsiadających podróżnych. Wszystko byłoby pięknie jak we śnie, ale niestety nie był to sen tylko Polska. W związku z tym ludzie tłoczyli się wszędzie, nierzadko przesuwając barierki stojące ich zdaniem na ich drodze do szczęścia. Swoją drogą to zadziwiające ile sił może mieć w sobie staruszka, która chce być pierwsza w tramwaju. Wzdłuż całej trasy wyznaczanej peronami kursowali porządkowi, prosząc bezskutecznie ludzi o niewchodzenie na ulicę i spokojne oczekiwanie na tramwaj w miejscach do tego wyznaczonych. Podziwałam ich cierpliwość. Mnie by jej na pewno nie starczyło. Zachwycona logistyką MPK bez trudu odnalazłam właściwy peron i numer tramwaju, który odjeżdżał w kierunku Wawelu, gdzie chciałam się dostać, bynajmniej nie w celu odwiedzenia krypt przy święcie, ale by udać się następnie ulicą Grodzką na pl. Marii Magdaleny, gdzie byłam umówiona. Jednak logistyka, choć bardzo przemyślana, nie wytrzymała zderzenia z analfabetyzmem i brakiem poszanowania dla porządku, jakim wykazali się mieszkańcy Grodu Kraka. Po szczęśliwym wejściu do tramwaju, co było wyczynem na miarę najlepszych przykładów zaawansowanej ekwilibrystyki, usłyszałam, co następuje: "No widzi pani (mówiła jedna na oko sześćdziesięciolatka do nieco starszej współtowarzyszki), jaki bałagan, NIC (sic!) nie wiadomo, zamieszanie jedno wielkie, żadnych informacji. Jak już człowiek cudem znajdzie tramwaj, który jedzie po jego trasie (no rzeczywiście cud to niebywały!), to aż strach wsiadać, tak ktoś nie pomyślał i wąsko zrobił!" (jasne lepiej ławą mości panowie! co z tego, że drzwi do tramwaju nie są elastyczne i iednorazowo przechodzą przez nie maksymalnie dwie osoby - w przypadku szerszych wejść oczywiście). Na co zagadywana odpowiedziała ochoczo. "No właśnie, właśnie, jak zwykle nie pomyśleli (w domyśle, ci z MPK), ja proszę pani mieszkam na Szewskiej (znaczy sie stara arystokracja krakowska ;-) i proszę sobie wyobrazić godzinę dziś stałam, bo nie wiedziałam, że 13 dziś nie jeździ (pewnie przekreślony numerek na przystanku to taka forma dekoracji, żeby się oczekujący nie nudzili!) i dopiero mi ta pani powiedziała, co obwarzankami pod Bagatelą handluje (jakie to szczęście, że mamy takie usłużne sprzedawczynie, inaczej staruszka mogłaby się zaczekać....), nigdzie się nie da dojechać (rzeczywiście oferta dojazdu we wszystkich kierunkach w Krakowie, w tym bezpośrednie połączenia między kolejnymi cmentarzami to jest w pewnym sensie "nigdzie"), ale (kończyła optymistycznie), wie pani, dobrze, że my to wszystko tak lekko traktujemy (jasne zwłaszcza porządek!), bo inaczej to by człowiek zwariował!". No proszę, pomyślałam sobie. Zdestabilizowaliśmy stabilną propozycję MPK, ale nie tracimy ducha, bo siła polskiej pogody wewnętrznej przetrzyma każdą niedogodność. I wtedy mnie oświeciło. Tak właśnie jest. Jak już gdzieś uda się po wielu trudnach wprowadzić choć odrobinę porządku, to my potrafimy go w trymiga zdestabilizować i potem mamy byczą satysfakcję, że pomimo ciężkich warunków, znowu udało nam się przetrwać. Gratulujemy sobie hartu ducha i optymizmu w trudnych chwilach. Co z tego, że wystarczyłoby nie łamać pewnych zasad. My ich zresztą nie łamiemy, bo ich po prostu nie znamy, a ściślej rzecz biorąc nie zauważamy, lub nie rozpoznajemy, więc o żadnym łamaniu nie może być mowy. Ot, a to Polska właśnie. Bałaganiarska, przepychająca się wszędzie, ale jaka swojska i optymistyczna w pokonywaniu trudności!

Coś mi się wydaje, że będziemy cienko śpiewać nie tylko z tego powodu, że restrykcyjne pilnowanie budżetów a'la Północ, obróci się - jak wieszczy w "GW" Tomasz Bielecki - w końcu także przeciwko nam i nic nam wówczas nie pomoże to, że staliśmy ławą w jednym rzędzie z krajami, które domagały się porządku przeciwko chaosowi Południa. Będziemy, bo mamy wiele z Południowców, tylko czemu zawsze tak umiejętnie wybieramy te najgorsze cechy? Zastanawiająca jest ta nasza konsekwencja, tak trudna do zachowania w innych dziedzinach...

3 komentarze:

  1. Myślę, że niejedna antropoożka upaslaby się naukowo na obserwacjach krakowskiej komunikacji, ale jkoś nikt nie chce... Ja słyszalam narzekanie na to, że MPK wprowadziło SPECJALNĄ linie 912 jeżdżącą przez cały weekend na trasie Kampus UJ - Cmentarz Batowice ("bo to, panie, nic nie wiadomo, wyzmieniają to wszystko..."), która jeździła co najmniej 4 razy na godzinę. Wydawałoby się, powod do wdzięczności, ale gdzie tam. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wdzięczność w Krakowie?!? - pojęcie nieistniejące w lokalnym słowniku ;-)

    Wiem z obserwacji, że mamy naprawdę jedną z lepszych komunikacji miejskich, co potwierdzają także wszyscy moi zmotoryzowani znajomi, którzy porzucają samochody i po mieście kursują wyłącznie komunikacją miejską, ale kto by to docenił...

    OdpowiedzUsuń