Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wizualna Sztuka Życia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wizualna Sztuka Życia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Mały remanent śniadaniowy

Śniadanie to jeden z moich ulubionych posiłków, ale tylko wówczas, gdy jest na nie odpowiednio dużo czasu. Taki luksus zapewnić możemy sobie tylko w soboty i niedziele (i to rzecz jasna nie wszystkie). Ponieważ w niedzielę niezłomną (lub niemal niezłomną) zasadą śniadaniową jest jajecznica w rozmaitych odsłonach, szaleństwa kulinarne przypadają na soboty. Poniżej mały remanent ubiegłorocznych śniadań, zdokumentowanych, lecz dotąd nie opublikowanych...


Jesienne śniadanie w stylu szewdzkim.


Energetyczne śniadanie z początku zimy, której nie było.

niedziela, 8 stycznia 2012

Dobrze, że to po kulturę, a nie po masło



Tytuł dzisiejszego wpisu to cytat z pani stojącej za nami w dwugodzinnej kolejce do Muzeum Narodowego, kolejce, która stała w celu zapoznania się z dziełami Josepha Mallorda Williama Turnera. I rzeczywiście dobrze, że ta kolejka po masło nie stała, co więcej to, co otrzymywał każdy, kto wytrzymał sto dwadzieścia minut stand-up'u przed wrotami Muzeum i w samym holu, gdzie kolejka wielkorotnie fantazyjnie zakręcała, było iście królewską ucztą dla oczu i ducha. W kolejce jak to w kolejce można było ponarzekać (na długość kolejki rzecz jasna), podyskutować (o zaciągniętych kredytach) i pograć w gry towarzyskie (z serii: Jaką postacią jestem?). Zwłaszcza to ostatnie zajęcie - podsłuchiwane początkowo mimo woli, a potem jak najbardziej celowo przez autorkę tych słów - było bardzo interesujące (dla słuchaczki oczywiście). Zgadująca: Czy ona jest artystką niezależną? Odpowiadająca: Tak. Po chwili zastanowienia Odpowiadająca pyta Zgadującą: Ale właściwie co to znaczy? Zgadująca: No wiesz, taka, która nie sprzedaje się za nic dla milionów, taka no wiesz "independent". Odpowiadająca: to znaczy co masz na myśli konkretnie? Zgadująca: No wiesz, nie pop-kulturowa. Odpowiadająca: aha.... (chwila namysłu) no to w zasadzie nie wiem, chyba jednak nie jest niezależna. Zgadująca: Ok, a omawialiśmy ją na zajęciach z kultury... jakiejś? Odpowiadająca: Nie no raczej nie. Zgadująca: A w ogóle o niej rozmawiałyśmy? Odpowiadająca: No tak, my, między sobą. Uroczo. Jak to dobrze postać sobie w kolejce na wystawę, a nie po masło ;-)

A po otrzymaniu - drogą kupna - biletów, stanęły przed nami otworem wrota do naprawdę niezwykłych doznań. Trochę zadziwiające było co prawda śledzenie ludzi, którzy chodzili po wystawie jedni za drugimi z nosami niemal przylepionymi do prac Turnera, które jak wiadomo znacznie lepiej oddziaływują, gdy spojrzy się na nie z odpowiedniego dystansu. Przerażająca była też owa przesuwająca się wzdłuż rzędów prac kolejka ludzi, którą poddaliśmy dekonstrukcji, nieustannie zmieniając miejsca i perspektywy oglądu, wybierając żywioły zgodnie z wewnętrznymi przekonaniami i zainteresowaniami.

Naszą uwagę przykuły zwłaszcza trzy prace.


Lucerne from the Lake: Sample Study, 1844-45, własność: Tate Britain
źródło ilustracji: http://beta.tate.org.uk/art/work/D36252

Figures in a Storm, 1835-45, własność: Tate Britain
źródło ilustracji: http://www.tate.org.uk/servlet/ViewWork?workid=63400&roomid=4318


Fortified Pass, Val d'Aosta, 1802, własność: Tate Britain
źródło ilustracji: http://beta.tate.org.uk/art/work/TW0079


Dla mnie najważniejszym przeżyciem na wystawie było wpatrywanie się w te kilka plam tworzących postaci ludzkie na obrazach Turnera, widać to doskonale zarówno w przypadku Dwóch postaci w burzy, jak i w szkicu do obrazu przedstawiającego Lucernę. Z pozoru postawione bez wysiłku, wyglądające jakby po prostu tam były, jakby pojawiły się przypadkiem, bez udziału artysty. To właśnie zdolność do skrótu wizualnego, który kilku plamkom potrafi nadać ludzką osobowość, a także niezwykła umiejętność operowania światłem, które niejako promieniuje z wnętrza obrazów Turnera, niezmiennie przykuwa moją uwagę do jego prac. Tak jak ponad dziesięć lat temu w Londyńskiej National Gallery, tak i dziś nie mogłam oderwać wzroku od magnetyzmu tych postaci i tego śwatła. I nawet najlepsze masło świata nie może się z tym przeżyciem równać!

niedziela, 1 stycznia 2012

Z Nowym Rokiem...

1 stycznia każdego roku to według jednych znakomity, a według innych najgorszy czas na postanowienia, które mają zmienić życie jednostki w nadchodzących dwunastu miesiącach. W związku z tym z dużą ostrożnością podejmuję tylko dwa noworoczne postanowienia: uspokojenia rzeczywistości wokół mnie (czytaj: wprowadzenia większej ilości Sztuki życia kosztem życiowego pędu) i prowadzenia bloga w miarę regularnie (co oznacza przynajmniej trzy wpisy w tygodniu). Czas zapewne szybko zweryfikuje, która grupa - zwolenników czy przeciwników postanowień noworocznych - ma rację.

Dziś kilka świątecznych zaległości:


Wigilijne śniadanie...



Choinka, po którą wraz z przyjacielem Arturem udaliśmy się tramwajem na Nowy Kleparz i która, będąc drzewkiem w doniczce, doprowadziła niemal do złamania kręgosłupa u Artura, jednak udało się i jak widać drzewko stanęło w domu w pełnej krasie.

A na koniec Świąt nawiedzanie krakowskich szopek 26 grudnia:


Ruchomej szopki u kapucynów...


... żywej szopki u franciszkanów...


... i oszczędnej szopki u dominikanów...

A w kwestii postanowień noworocznych jeszcze mały bonus. Stan mojej doraźnej biblioteczki na miesiąc styczeń, zobaczymy, ile dzieł przezimuje także przez luty....

czwartek, 27 października 2011

O Nim, o Niej i o Tym Trzecim

Znów od kilku tygodni chodzą za mną w dwójkę. Ona z nieodłączną lufką, która miała chyba ze dwadzieścia centymetrów i On w płaszczu z futrzanym kołnierzem. Rozpięci gdzieś pomiędzy słowami zamkniętymi w Jej Dziennikach i frazami wyjętymi z Jego Zbioru listów, który nabyłam podczas pobytu w Muenster, w Muzeum usytuowanym na przeciwko gargantualnej romańskiej świątyni. Ona ze swoją emocjonalną obserwacją świata przekładalną na niezwykły język nadmiaru słów upchanych w strumień świadomości i On zamknięty w lapidarnych słowach, etatowy Ironista, błazen i kuglarz z twarzą-maską patrzący na toczące się wokół szaleństwo. Czasem dołącza do nich jeszcze jeden towarzysz, zdystansowany, obserwujący, Ten, który dał się sfotografować Nadarowi, choć nienawidził fotografii, wycofany i nonszalancki jednocześnie. Chodzą ze mną bo nadeszła jesień. Wyjątkowa, niezwykła, rozbrzmiewająca kolorystyczną feerią. Narzucająca się ze swoim chłodem o poranku i gorącymi promieniami w południe. Chodzą za mną, bo jesień dla mnie to czas przemian, wykluwania się tego, co dopiero ma nadejść, a któż mógłby być lepszym patronem przemian niż ci, którzy całe życie tkali swoje biografie niczym Atanazy Bazakbal (i znowu jesień w tle!) jak prawdziwe dzieło sztuki. Moja jesień pachnie cynamonem, którego zapach wybiega już ku Świętom. Jesień to wszystkie pory roku w jednej: lato z gorącym słońcem, wiosna z soczystą zielenią, zima z pierwszym śniegiem i wreszcie sama jesień tkająca z tych wszystkich elementów niezwykły patchwork melancholii, ekscytacji i oczekiwania. Obserwując ukradkiem moich towarzyszy zauważam uderzające podobieństwo Jej późnych zdjęć i Jego Rose Selavy. Podobieństwo niezwykłe bo uwiecznione w bliskiej odległości. Jego pierwsze eksperymenty z Man Ray'em miały miejsce w 1921 roku, Jej fotografia, która przykuła moją uwagę, pochodzi z 1927 roku. I Ten Trzeci, też wielki modernista. Właściwie od niego wszystko się zaczęło, a dzięki Szachiście uzyskało swoje domknięcie. Dwóch Francuzów i Brytyjka w jesiennej mgle otulającej Planty, która tak dobrze pasuje do dystansu, jaki mieli do otaczającego ich świata. Ach! Z przyjemnością zasiadłabym z nimi do wspólnego imbryka parującego cynamonową herbatą! I zasiadam, ale do Rozmaitości estetycznych, Dzienników i Listów - wyjątkowa przyjemność płynąca z jesiennej lektury.


Virginia Woolf w 1927 roku. Źródło: http://kaykeys.net/passions/virginiawoolf/index.html

Marcel Duchamp jako Rose Selavy, 1921, fot. Man Ray. Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Rrose_S%C3%A9lavy

niedziela, 22 maja 2011

Ogródek chemiczny - z cyklu Wizualna Sztuka Życia

Wczoraj w ramach weekendowego relaksu i zapewniania sobie chwili wytchnienia, zbudowaliśmy Ogródek chemiczny, który prezentuje się imponująco....


Początek pracy...

Praca w toku...


Jejku...jejku... - powiedziała Mała Mi, obserwując, jak wzrastają główki zasianych przez Włóczykija Haitifnatów - jejku....


W końcu sama postanowiła spróbować.


A Hatifnatowie rośli, aż trzeszczało...

czwartek, 24 lutego 2011

Wizualna Sztuka Życia

Tym wpisem oficjalnie inauguruję cykl poświęcony wizualnej sztuce życia, o której pisałam w poprzednim poście. Cykl ten dedykuję tym wszystkim obrazom, które wywołują we mnie pozytywne skojarzenia, wspomnienia lub marzenia, albo po prostu napawają mnie radością przez sam fakt swojego istnienia.

Na początek - czerwień - nowy kolor, który odkrywam w moim życiu. Na razie drobnymi kroczkami, ale za to towarzyszącymi mi w życiu codziennym. Bohaterami są: mój nowy piórnik, na wspaniałe pióro, które ostatnio otrzymałam (czarne oczywiście, bo czerń nadal pozostaje dla mnie kolorem kolorów, choć dla Mondriana to "niekolor") i nowy kalendarz, który barwnie pasuje do reszty - z którego korzystam od 11 lutego....

Nowy zestaw planowania dnia i zapisywania wrażeń...


A dodatkowo seria zdjęć także symbolizująca sztukę życia - ze specjalną dedykacją dla Roberta...


Wszystko to, co nie tylko Janoschowe Tygryski lubią najbardziej... i do tego dużo oczywiście ;-)

Skoro ma być dużo, to musi być co najmniej podwójnie...