środa, 3 sierpnia 2011

Po przerwie...



It's been a long, long time... dokładnie rzecz biorąc ponad dwa miesiące odkąd miałam czas, aby wykonać ostatni wpis. Miniony okres kojarzy mi się z jednym - nieustannym pasmem sprawdzania (i poprawiania!) prac licencjackich i magisterskich. W ciągu tych dwóch miesięcy wydarzyło się mnóstwo rzeczy, jednak wszystkie one - może poza jednym, ale o tym nie zamierzam tu pisać - zlały się i zostały przesłonięte przez setki stron w Wardzie, które musiałam z uwagą prześledzić. To doświadczenie pozostawiło po sobie posmak wyjałowienia, zniechęcenia, niekiedy ocierającego się o frustrację, a także totalnego zmęczenia. Wygraną jest garść refleksji, które być może pomogą mi zorganizować moje życie zawodowe inaczej, niż dotychczas.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam rozpoczynając wakacje było ponowne obejrzenie Men in Trees, serialu, który zawsze poprawia mi humor, bo jest zabawny, bo jest o Alasce, bo jest o zmianie, a zmiana to coś, czego teraz najbardziej mi potrzeba. Ta zmiana czai się w mojej głowie, jest wymyślona, dopracowana w szczegółach, a jednak zupełnie abstrakcyjna na poziomie wdrożeniowym. Przez ostatnich parę tygodni zastanawiałam się, czy naprawdę tak trudno jest dokonać radykalnych zmian w swoim życiu? Czy wszystkie zależności, które łączą nas z innymi osobami naprawdę tak bardzo muszę krępować nasze ruchy? Czy zobowiązania są ważniejsze, niż nasze wewnętrzne potrzeby i pragnienia? A może wszystkie te sprawy, które teoretycznie nas blokują i wiążą, wszystkie nasze zobowiązania są tylko dobrą wymówką, która pozwala nam nie podejmować nowych wyzwań i daje nam możliwość narzekania na "niemożliwe do spełnienia" marzenia?
Mam nadzieję, że wkrótce uda mi sie odpowiedzieć na te pytania i że odpowiedź ta mnie zadowoli. Na razie przemawia przeze mnie przede wszystkim zmęczenie. Na szczęście już w piątek o 8.25 odrywamy się od ziemi, by po półtorej godzinie wylądować w Gdańsku. Gdańsk i Sopot, a może raczej Sopot i Gdańsk to miejsca, które zawsze znakomicie ładują mi akumulatory! A od poniedziału zacznę wprowadzać w życie nowy plan - plan, w którym my way comes first!
Póki co śledzę losy Marin Frist i mieszkańców fikcyjnego miasteczka Elmo na Alasce, którego rolę odegrało kanadyjskie Squamish leżące w Kolumbii Brytyjskiej. Zima i chłodnawa wiosna - to dwie podstawowe pory roku w Elmo, bar z wielkimi hamburgerami i szafą grającą, małe biurko Marin, Szop Roco, który mieszka u Marion w szafie, Pan-Pługowy czyli Sam, który posiada całkiem spory majątek i zabawne hobby - lubi wycinać rzeźby z lodu, biolog zafascynowany morskim życiem - wszystkie te miejsca, przedmioty i ludzie wprawiają mnie w znakomity humor i na moment pozwalają zapomnieć o czających się po kątach zobowiązaniach...

Pocieszające jest to, że przez ostatnie dwa miesiące potrafiłam od czasu do czasu wytargać czasowi kilka przebłysków kulinarnej sztuki życia:

Żurawinka, smażony syr i pyszna sałatka - czego można chcieć więcej?



Nie ma to jak kawa z małym co nieco na śniadanie....



Albo z nieco większym co nieco....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz