wtorek, 24 sierpnia 2010

Hypatia i Eddington czyli o dobrych bajkach dla naukowców

Na fali moich ostatnich rozmyślań postanowiłam przypomnieć sobie, jak pięknie jest być niczym (lub prawie niczym) nieskrępowanym naukowcem, a w każdym razie naukowcem, który nie jest skrępowany codzienną walką o utrzymanie etatu, zdobycie etatu, umieszczenie tekstu w odpowiednim czasopiśmie, ubieganiem się o znaczące stypendium lub grant. W tym celu udałam się do oferującej wspaniałą odskocznię krainy filmu na dwa seanse: Agory oraz Einstein i Eddington. Świat, w który dzięki tym filmom wkroczyłam, mimo wszelkich przeszkód rzucanych pod nogi głównym bohaterom, rysuje się na tle codziennej walki, jaką od pewnego czasu toczę, niczym kraina szczęśliwości. Nim jednak zaproszę Was, moi Drodzy Cztelnicy, do tego świata, który ma wielką moc uwodzenia, kilka zdjęć:



Model Układu Słonecznego skonstruowany dla Hypatii przez Davusa.



Model Układu Słonecznego używany w czasach Eddingtona.



Hypatia podczas pracy ze swoim ojcem.



Agora jest opowieścią o niezwykłej kobiecie. Żyjąca na przełomie IV i V w. Hypatia jest jedyną kobietą, która doczekała się portretu na fresku Rafaela Szkoła Ateńska, co umieściło ją w jednym rzędzie z takimi sławami naukowymi z przeszłości jak Pitagoras, Euklides czy Ptolemeusz, a jak twierdzi niemiecki uczony z uniwersytetu w Ulm Frank Keim także obok Arystarcha i Kopernika. Ciekawe jest zwłaszcza to ostatnie powinowactwo - choć na obrazie Hypatia stoi po przeciwnej stronie do obu wymienionych astronomów - gdyż jednym z najważniejszych pytań, jakie nieustannie sobie zadawała było prawdopodobieństwo heliocentrycznego modelu Układu Słonecznego. Choć nigdy jednoznacznie nie opowiedziała się za tą koncepcją, jej dywagacje zrywające z doskonałościa koła jako figury wyznaczającej trajektorię ruchu planet i uznanie elipsy za najwłaściwszy tor ich przemieszczania się było intuicją prowadzącą w dobrym kierunku. Tym, co w filmie uwiodło mnie całkowicie są sceny, w których Hypatia pracuje w zaciszu swojego domu wespół z wiernym niewolnikiem, który, w przeciwieństwie do młodego i porywczego Davusa, ani myśli o wyzwoleniu. Zresztą czymże miałoby być to wyzwolenie dokonywane pod egidą chrześcijańskich nieuków, których jedyny wkład w intelektualną historię Aleksandrii miał charakter iście herostratejski i polegał na zamienieniu Biblioteki Aleksandryjskiej w ruinę i wybieg dla kóz. Davus odkrywa tę gorzką prawdę zbyt późno i choć nie wyzbywa się chrześcijaństwa (krzyże pozostają na jego piersi) to odrzuca drugi nieodłączny atrybut "wojowników Chrystusa": skrytobójczy miecz i kamienie. Oddając się ekstazie wolności, jaką przyniosło mu przystąpienie do chrześcijan, jednocześnie tęskni za intelektualną atmosferą, jaka towarzyszyła jego służbie w domu Hypatii. To on wszak skonstruował dla niej model Układu Słonecznego i zadał kilka niezwykle cennych pytań, nim nie uwiodła go religia ciemnoty i zabobonu z wolnością wypisaną na sztandarach. Jakże to jednak bezmyślna wolność! Oglądając sceny, w których Hypatia z wielką pasją, całkowicie odcięta od spraw zewnetrznego świata, z zapamiętaniem kreśli trajektorię ruchu planet jest znakomita. Rachel Weisz doskonale odegrała ten niezwykły rodzaj napięcia i nerwowości, który towarzyszy przybliżaniu się do rozwiązania nurtujących naukowca kwestii. Znakomity jest też dialog, który następuje tuż po ostatecznym uznaniu przez Hypatię możliwości elipsoidalnego kształtu toru ruchu planet. Niemal natychmiast zaczyna ona podważać swoje ustalenia, pokazując, że to właśnie nieustanne stawianie pytań prowokuje do dalszego wysiłku intelektualnego, a nie samozadowoelnie z uzyskania odpowiedzi.

Pamiętam jak swego czasu Helena Małkiewiczówna omawiając witrażowe cykle Genesis w kościołach krakowskich i nie tylko, przerwała na chwilę wywód, spojrzała na nas i powiedziała: "jak państwo widzą, im dłużej zgłębiamy ten temat, tym więcej pojawia sie pytań i tym mniej mamy odpowiedzi, to jest właśnie kwintesencja badania naukowego". I - mogę dodać - cała jego rozkosz i tajemnica, która nieustannie każe nam podejmować pewne wysiłki na nowo.

Na drodze Hypatii do szczęścia stanął fanatyzm religijny, który, jak dowodzą ostatnie wydarzenia w naszym kraju-raju, nadal trzyma się mocno. Jego ofiarą padła najpierw biblioteka (zwracam uwagę na rodzaj żeński), a potem Hypatia i co prawda, jak dowodzą badacze, nie był to jeszcze ostateczny kres kultury antycznej, której niedobitki trwały nadal, nim chrześcijaństwo nie zniosło ich ostatecznie z powierzchni ziemi, to jednak był to owego kresu początek i to jakże przerażający.

O tym, że religii zwykle nie było po drodze z nauką zaświadcza historia bohatera kolejnego filmu, który miałam ostatnio rozkosz obejrzeć - Arthura Stanleya Eddingtona. Ten byrtyjski astrofizyk przyczynił się znacząco do potwierdzenia teorii względości Einsteina, dzięki obserwacji i rejestracji całkowitego zaćmienia słońca, które miało miejsce 29 maja 1919 roku, jednak nie jest dziś postacią tak powszechnie znaną, jak sam Albert Einstein. Stało się tak m.in. z powodu jego nieustannego zmagania się z próbami pogodzenia nowej teorii, podważającej Newtońską, z jego głęboką religijnością. Eddington był kwakrem, a jego pacyfizm i religijność przysparzała mu wielu kłopotów już podczas I wojny światowej. Jednak tylko dzięki jego niezłomnej postawie naukowcy brytyjscy nie zerwali całkowicie kontaktów ze swoimi niemieckimi kolegami, a sam Einstein był niezwykle wzruszony, gdy doszło wreszcie do spotkania z Eddingtonem po zakończeniu wojny. W filmie są dwie znakomite sceny. Pierwsza przypominiała mi film Agora, gdyż istotną rolę odgrywa w niej model Układu Słonecznego, który Eddington objaśnia swojej siostrze. Druga ukazuje Eddingtona pogrążonego w pracy, gdy nie zauważa obecności innych osób zanurzony w swoich własnych rozważaniach. Scena odegrana jest mistrzowsko, czego zresztą należało się spodziewać po aktorze szekspirowskim, który doczekał się już nominacji do nagrody Sir Laurence Oliviera. David Tennant pokazuje w niej, że bez względu na zewnetrzne okoliczności ludzie nauki powinni pozostać wewnętrznie niezależni. Rozumiała to także Hypatia, gdy na prośbę Synesiusa - biskupa Ptolemei i jej byłego ucznia - aby przyjęła chrześcijaństwo, odparła: "Ty nie wątpisz w to, co wierzysz, nie wolno ci, ale ja muszę..."

Oba filmy, choć ukazywały zmagania uczonych z niezrozumieniem, ciemnotą i ciasnotą umysłową, a także ideologicznym zawłaszczeniem, potrafiły jednocześnie dać czysty obraz pracy naukowej. Tego jedynego w swoim rodzaju czasu, w którym wytwarza się wokól naukowca przestrzeń odzielająca go od tego wszystkiego, co nie pozostaje w uzasadnionym związku z jego dywagacjami. W przestrzeni tej nie ma miejsca na prozaiczne zadania do wykonania, nie ma czytania przedziwnych licencjatów, nie ma reguł, które już z daleka pachną absurdem. Oczywiście każdy naukowiec, także ci portretowani w obu filmach, prędzej czy później zderza się ze światem zewnętrznym, opuszczając intelektualną czaso-przestrzeń. Cała sztuka w tym, żeby zachodzić do takiej codzienności jak najrzadziej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz