sobota, 24 lipca 2010

Ostatnie zapiski przed podróżą...



Nie zaczyna się zdania od "a więc", toteż muszę tu jakoś przemycić tę frazę, bo nijak zacząć inaczej nie mogę! Jednakowoż zawsze może na "a więc" zdanie zakończyć, zwłaszcza jeśli składa się ono tylko z tego zwrotu. A więc! Jadę do Szwecji. Dziś właśnie, już za momencik, wyjeżdżamy z Wrocławia, aby porównać marzenia z rzeczywistością. Po tych wszystkich miesiącach i latach czytania najpierw Dzieci z Bullerbyn, a potem kolejnych opowieści o komisarzu Wallanderze, by wreszcie ukoronować całość trzema opasłymi tomami Millenium, nadszedł wreszcie moment, w którym moja noga postanie w tym - jak wynika z moich lektur - raju na ziemi, gdzie wszystko podporządkowane jest człowiekowi i jego rytmowi dobowemu, a nie odwrotnie, jak to ma miejsce ostatnimi czasy w coraz większej ilości krajów byłego bloku wschodniego, gdzie ludziom ktoś wmówił, że tylko szybkie życie na akord jest nowoczesne i ma aktualnie jakikolwiek sens. Ja mówię takiej postawie nie! I to bardzo głośne nie! Nie życzę sobie, żeby ktoś nakazywał mi żyć szybko i umierać młodo i jeszcze wmawiał, że powinnam się cieszyć z faktu, że przyszło mi żyć w epoce zaawansowanego wyścigu szczurów! Jadę więc do Szwecji oczyścić się i wyciszyć. Nabrać dystansu do spraw dużych i małych. Nauczyć mój organizm od nowa trudnej i coraz bardziej zapomnianej sztuki powolnego oddychania. Jednym słowem jadę nacieszyć się spokojem małego miasteczka położonego na południu Gotlandii i proszę mi w tych rozkoszach nie przeszkadzać rozmowami telefonicznymi, które natychmiast trzeba odebrać, bo inaczej świat się zawali (choć wszyscy przy zdrowych zmysłach wiedzą, że nic takiego nie będzie miało miejsca), mailami, na które natychmiast trzeba dać odpowiedź, bo inaczej coś się nie uda, nie zacznie, nie skończy. Jak coś się ma skończyć, to i tak finał nastąpi, jak się ma zacząć, to zrobi to bez naszego udziału, a jak się ma nie udać tylko dlatego, że nie odpisaliśmy natychmiast na jakiegoś maila, to nie było warte zachodu (ani wschodu tym bardziej, zwłaszcza jeśli jest to stracony wschód słońca).
Tak więc w najbliższym czasie mam zamiar czytać niedościgłe eseje Charlesa Lamba oraz niemniej znakomite dzienniki Woolf, dzięki której fakt istnienia Lamba-eseisty w ogóle dotarł do mojej świadomości.
Tak więc - żegnaj smutku i pośpiechu, witaj Sverige!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz