poniedziałek, 13 lipca 2015

Z życia kuratorki - Tidaholm - dzień 1





Po wielu perturbacjach, kończonych, choć wciąż niezakończonych sprawach w Polsce, przeszłam szczęśliwie przez check-in i już jedyne 6,5 godziny później lądowałam na lotnisku Landvetter w Goeteborgu (jak ja kocham latać z miasta, które ma tak ograniczoną liczbę bezpośrednich połączeń!), a potem to już było z górki. Nieco ponad 2 godziny i znowu jestem w moim ukochanym Tidaholm. Mieszkam na skraju lasu, z którego - jak nieustannie przekonuje mnie Lars - mogą przyjść pod mój domek prawdziwe łosie, mam internet błyskawiczny, niczym szybki Lopez i ponad dwa tygodnie na zmontowanie wystawy, która składa się z ok. 34 litografii. Innymi słowy pełnia kuratorskiego szczęścia, ale po kolei.

Wszystko zaczęło się w nieco już zamierzchłej przeszłości, tj. dwa lata temu, gdy otrzymałam pierwszego maila od Larsa. Powołując się na znakomitą graficzkę, a prywatnie moją bardzo dobrą znajomą, Lars złożył mi propozycję nie do odrzucenia. Zapytał mianowicie, czy nie zgodziałabym się przygotować wystawy podczas organizowanego przez niego raz na cztery lata Sympozjum Litograficznego w 2014 roku. Wystawa miałaby być kontrapunktem do podzielonej na kilka przestrzeni prezentacji prac nadsyłanych przez artystów, którzy zgłaszają się bezpośrednio na Sympozjum. Pomyślałam wtedy: "czemu nie". A potem przyszły długie tygodnie przemyśleń kogo, dlaczego i w jakim zestawie pokazać. Mniej więcej w połowie klarowania się koncepcji, przyszedł mail, w którym Lars informowal mnie, że z powodu "drobnych niedogodności finansowych" (tak, tak, zdarzają się nawet w Szwecji, tyle że tu są drobne), cala impreza zostaje przeniesiona na następny - tj. 2015 - rok. 

Pomyślałam, że skoro już się zgodziłam, ba! skoro byłam po wstępnych rozmowach z artystami, to trzeba brnąć dalej, mając oczywiście świadomość, że w 2015 czeka mnie przygotowanie Międzynarodowego Triennale Grafiki. Ale czego się nie robi dla sympatycznych Szwedów!  

I oto jestem...



 Muzeum litografii - to tu powstaje wystawa



Mając do dyspozycji wyłącznie PhotoStudio (które zupełnie do niczego się nie nadaje) i PowerPointa (który, jak się szybko okazało, nadaje się w zasadzie do wszystkiego) przystąpiłam do ogarniania rzeczywistości. 

Rzeczywistość ta składa się z sześciu ruchomych ścian. Każdą z nich można przesunąć tylko w prawo lub lewo. W efekcie mamy do wyboru dwie formy gimnastyki: fizyczną lub umysłową. Przy pierwszej poddałam się niemal natychmiast, gdyż naparcie całym ciężarem ciała na ścianę, powodowało u niej zaledwie nikły dreszcz, bardzo odległy od jakiegokolwiek realnego ruchu. Pozostała zatem praca wyobraźni, dzięki której próbowałam ustalić, jak wyglądać będzie przestrzeń, gdy już rzucę się z rozpędu na ścianki i uda mi się wreszcie ustawić je w innej - oby pożądanej - pozycji. 

 
 PhotoStudio - I etap pracy koncepcyjnej nad przestrzenią



Po godzinie zmagań z wyobraźnią i walce "na brzuchy" ze ściankami, udało się wyczarować dwie niemal niezależne, niemal niezagłuszające się nawzajem i niemal perfekcyjnie oddające kontekst każdej z narracji przestrzenie. 


 Jak powstaje lista niezbędna do wyprodukowania mapki po wystawie...


Warsztat kuratorki...


Coś już widać...
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz