Ponad dwa miesiące wybierałam się na wystawę Grupa Bloomsbury. Brytyjska bohema kręgu Virginii Woolf w Międzynarodowym Centrum Kultury. Ostatecznie udało mi się dotrzeć na Rynek Główny 25 nie tylko przed końcem 2010 roku, ale - co najważniejsze - przed zakończeniem trwania wystawy.
Na wstępie należy zaznaczyć, że nie jest to klasyczna wystawa sztuki, która zresztą w wykonaniu członków Grupy nie wspięła się nigdy na jakieś porywające szczyty oryginalności, lecz niezwykła narracja przybliżająca atmosferę minionej już epoki i ludzi, którzy tworzyli jedno z najbardziej "wyskokowych" środowisk artystycznych w Wielkiej Brytanii. Z pewnością ich dzieła ustępują pod względem innowacji, a czasem także jakości, temu, co pozostawili po sobie angielscy Prerefaelici, z którymi Grupa nieustannie rywalizowała o lepsze. Jednak w przeciwieństwie do środowiska skupionego wokół Dante Gabriela Rossettiego i Williama Morrisa, po cichu sterowanego przez Johna Ruskina, Bloomsbury'owcy prezentują się jako twór znacznie bardziej dojrzały i ciekawszy obyczajowo.
Wystawę wypełniają filmy, noty opisujące największe postacie Grupy, fotografie reprodukujące wnętrza - przede wszystkim domu w Charleston, który Vanessa Bell, siostra Virginii, stworzyła z myślą o Duncanie Grancie, malarzu i swoim wieloletnim kochanku. W salach MCKu znalazło się też miejsce dla obrazów i grafik Vanessy, Duncana, Dory Carrington i Rogera Fry - znakomitego historyka sztuki, autora terminu postimpresjonizm i jednego z kochanków Vanessy, a także człowieka, który zorganizował w Londynie dwie pierwsze wystawy [1910 i 1912] Maneta, Matissa, Gauguina, Van Gogha i innych malarzy z przełomu XIX i XX wieku, których prace odcisnęły trwałe piętno na rozwoju sztuki współczesnej.
Kenneth Clark powiedział o nim kiedyś, że był człowiekiem, który wywarł największy wpływ na kształtowanie się gustów artystycznych od czasów Ruskina, a także, że był tym, o którym można z całą pewnością powiedzieć, że jeśli smak może zostać zmieniony przez jednego człowieka, to kimś takim był Roger Fry.
Ale Grupa była przede wszystkim niezwykle błyskotliwym środowiskiem intelektualnym, sympatyzującym z ruchami sufrażystek, kwakrów oraz budującym podwaliny nowoczesnego pacyfizmu - noty spisane przez Virginię Woolf i jej męża Leonarda podczas I wojny światowej posłużyły następnie jako punkt wyjścia do utworzenia Ligii Narodów, której bezpośrednim spadkobiercą jest ONZ. Założone przez Leonarda wydawnictwo Hogarth Press było pierwszym brytyjskim wydawcą Ziemi jałowej T.S. Eliota [1924], a także jednym z najbardziej szanowanych wydawnictw awangardowych tamtego okresu. Dzięki niemu Virginia mogła w sposób nieskrępowany podważać prawidła literackiego rzemiosła, wpisując się w znakomity ciąg pisarzy-eksperymentatorów początków XX wieku.
Było to wreszcie towarzystwo, które cechował wysoki stopień swobody seksualnej i obyczajowej, opartej na "otwartych małżeństwach" i pozytywnym stosunku do homoseksualizmu, zarówno w męskim, jak i w żeńskim wydaniu, by przypomnieć tylko najsłynniejsze romanse: Virginii z Vitą Sackville-West i Duncana Granta z Davidem Garnettem, który poślubił następnie córkę Duncana i Vanessy Angelicę, prawnie uznaną przez Davida Bella. Trudno byłoby streścić wszystko to, czym była i co reprezentowała Grupa z Bloomsbury. Złożoność tego tworu, składającego się z przyjaciół, kochanków, matek, ojców, synów i córek najlepiej podsumowała Virginia w 1924 roku: Wszystkie związki w Bloomsbury kwitną, rozwiązłość wzrasta. Kiedy wyobrażę sobie, że nasza grupka przeżyje następne dwadzieścia lat, to aż drżę na samą myśl o tym, jak bardzo będzie wzajemnie splątana i zrośnięta. Tak właśnie się stało, choć od chwili, gdy napisała te słowa Virginia przeżyła nie dwadzieścia, lecz siedemnaście lat, nie dożyła więc ślubu Garnetta z Angelicą Bell, który odbył się 8 maja 1942 roku i był niewątpliwie ukoronowaniem "splątania i zrośnięcia" Grupy.
Można oczywiście, zagłębiając się w sensacyjne dykteryjki, których Grupa pozostawiła po sobie aż nadto, postrzegać jej członków jako wiecznie niespokojne duchy, ludzi niedojrzałych emocjonalnie, innymi słowy zawołanych skandalistów. Jednak ich wkład w rozwój zarówno brytyjskiej, jak i światowej kultury, jest nie do przecenienia. Atmosfera, w której żyli pozwalała im na wytwarzanie nieskrępowanej energii twórczej, której efektem było wiele niezwykłych dzieł, znakomita literatura, ważne rekonfiguracje artystyczne i społeczne. By ponownie zacytować Woolf, życie członków Grupy z Bloomsbury można podsumować słowami pisarki, zanotowanymi w dzienniku w 1930 roku: Najważniejsza rzecz teraz to żyć energicznie i po mistrzowsku, wręcz desperacko! myślę, że słowa te są najlepszą dewizą Grupy i twórczego życia w ogóle, nawet jeśli nie mieści się ono w aktualnie obowiązujących konwenansach społecznych.
Na wstępie należy zaznaczyć, że nie jest to klasyczna wystawa sztuki, która zresztą w wykonaniu członków Grupy nie wspięła się nigdy na jakieś porywające szczyty oryginalności, lecz niezwykła narracja przybliżająca atmosferę minionej już epoki i ludzi, którzy tworzyli jedno z najbardziej "wyskokowych" środowisk artystycznych w Wielkiej Brytanii. Z pewnością ich dzieła ustępują pod względem innowacji, a czasem także jakości, temu, co pozostawili po sobie angielscy Prerefaelici, z którymi Grupa nieustannie rywalizowała o lepsze. Jednak w przeciwieństwie do środowiska skupionego wokół Dante Gabriela Rossettiego i Williama Morrisa, po cichu sterowanego przez Johna Ruskina, Bloomsbury'owcy prezentują się jako twór znacznie bardziej dojrzały i ciekawszy obyczajowo.
Wystawę wypełniają filmy, noty opisujące największe postacie Grupy, fotografie reprodukujące wnętrza - przede wszystkim domu w Charleston, który Vanessa Bell, siostra Virginii, stworzyła z myślą o Duncanie Grancie, malarzu i swoim wieloletnim kochanku. W salach MCKu znalazło się też miejsce dla obrazów i grafik Vanessy, Duncana, Dory Carrington i Rogera Fry - znakomitego historyka sztuki, autora terminu postimpresjonizm i jednego z kochanków Vanessy, a także człowieka, który zorganizował w Londynie dwie pierwsze wystawy [1910 i 1912] Maneta, Matissa, Gauguina, Van Gogha i innych malarzy z przełomu XIX i XX wieku, których prace odcisnęły trwałe piętno na rozwoju sztuki współczesnej.
Kenneth Clark powiedział o nim kiedyś, że był człowiekiem, który wywarł największy wpływ na kształtowanie się gustów artystycznych od czasów Ruskina, a także, że był tym, o którym można z całą pewnością powiedzieć, że jeśli smak może zostać zmieniony przez jednego człowieka, to kimś takim był Roger Fry.
Ale Grupa była przede wszystkim niezwykle błyskotliwym środowiskiem intelektualnym, sympatyzującym z ruchami sufrażystek, kwakrów oraz budującym podwaliny nowoczesnego pacyfizmu - noty spisane przez Virginię Woolf i jej męża Leonarda podczas I wojny światowej posłużyły następnie jako punkt wyjścia do utworzenia Ligii Narodów, której bezpośrednim spadkobiercą jest ONZ. Założone przez Leonarda wydawnictwo Hogarth Press było pierwszym brytyjskim wydawcą Ziemi jałowej T.S. Eliota [1924], a także jednym z najbardziej szanowanych wydawnictw awangardowych tamtego okresu. Dzięki niemu Virginia mogła w sposób nieskrępowany podważać prawidła literackiego rzemiosła, wpisując się w znakomity ciąg pisarzy-eksperymentatorów początków XX wieku.
Było to wreszcie towarzystwo, które cechował wysoki stopień swobody seksualnej i obyczajowej, opartej na "otwartych małżeństwach" i pozytywnym stosunku do homoseksualizmu, zarówno w męskim, jak i w żeńskim wydaniu, by przypomnieć tylko najsłynniejsze romanse: Virginii z Vitą Sackville-West i Duncana Granta z Davidem Garnettem, który poślubił następnie córkę Duncana i Vanessy Angelicę, prawnie uznaną przez Davida Bella. Trudno byłoby streścić wszystko to, czym była i co reprezentowała Grupa z Bloomsbury. Złożoność tego tworu, składającego się z przyjaciół, kochanków, matek, ojców, synów i córek najlepiej podsumowała Virginia w 1924 roku: Wszystkie związki w Bloomsbury kwitną, rozwiązłość wzrasta. Kiedy wyobrażę sobie, że nasza grupka przeżyje następne dwadzieścia lat, to aż drżę na samą myśl o tym, jak bardzo będzie wzajemnie splątana i zrośnięta. Tak właśnie się stało, choć od chwili, gdy napisała te słowa Virginia przeżyła nie dwadzieścia, lecz siedemnaście lat, nie dożyła więc ślubu Garnetta z Angelicą Bell, który odbył się 8 maja 1942 roku i był niewątpliwie ukoronowaniem "splątania i zrośnięcia" Grupy.
Można oczywiście, zagłębiając się w sensacyjne dykteryjki, których Grupa pozostawiła po sobie aż nadto, postrzegać jej członków jako wiecznie niespokojne duchy, ludzi niedojrzałych emocjonalnie, innymi słowy zawołanych skandalistów. Jednak ich wkład w rozwój zarówno brytyjskiej, jak i światowej kultury, jest nie do przecenienia. Atmosfera, w której żyli pozwalała im na wytwarzanie nieskrępowanej energii twórczej, której efektem było wiele niezwykłych dzieł, znakomita literatura, ważne rekonfiguracje artystyczne i społeczne. By ponownie zacytować Woolf, życie członków Grupy z Bloomsbury można podsumować słowami pisarki, zanotowanymi w dzienniku w 1930 roku: Najważniejsza rzecz teraz to żyć energicznie i po mistrzowsku, wręcz desperacko! myślę, że słowa te są najlepszą dewizą Grupy i twórczego życia w ogóle, nawet jeśli nie mieści się ono w aktualnie obowiązujących konwenansach społecznych.
Jedną z najważniejszych, a zupełnie przemilczanych aspektów GB (Grupy z Bloomsbury) jest ich przynależność do uprzywilejowanej klasy społecznej, o wiele ławiej jest żyć "po mistrzowsku", jak się ma za co... taka uwaga marksistowska... :)
OdpowiedzUsuńautorkę bloga pozwoliłam sobie podłączyć do mojego bloga :) o ciekawych lektur (o, co robi z nami blog, stajemy się lekturami!)
http://urszulachowaniec.blogspot.com/
pozdrawiam