Początek października w świecie naukowców dydaktycznych to przede wszystkim czas walki o swoje miejsce w harmonogramie. Miejsce dodajmy, które zgodne jest z osobistymi preferencjami walczącego, a nie widzimisię układającego harmonogram. Jednak szczęście posiadania takich wpływów, które ułatwiałyby godzenie czyjejś silnej ekstrawagancji kompozycyjnej z własnymi pragnieniami i marzeniami, dane jest niestety niewielu i jak pokazał ostatni tydzień, nie należę niestety do tego grona wybrańców. Wiele rzeczy we współczesnym świecie już mnie nie dziwi. Nieodmiennie jednak wprawia mnie w osłupienie fakt powierzania odpowiedzialnej roli harmonogramisty osobie, która z rozmysłem i pełną świadomością, zgodnie z wewnętrznymi przekonaniami, postanowiła nie używać takich zdobyczy techniki jak telefon czy poczta elektroniczna i jednocześnie jest osobą nieuchwytną. Efektem jest sytuacja, w której być może jacyś studenci czekali dziś, lub czekać będą w ciągu nabliższych dwóch dni na moje pojawienie się na zajęciach, a ja nie będę miała różowego, zielonego, a nawet bladego pojęcia o tym ich oczekiwaniu. Popieram indywidualizm, pod warunkiem, że przynależy on ironicznej poetce, czyli nie skutkuje wyrządzaniem krzywdy społecznej innym. Prywatne języki są godną polecenia formą wyrażania siebie, jednak tylko wówczas gdy dotyczą manifestacji jednostkowych i nie uzurpują sobie pretensji do miana słowników powszechnych. Polecam niektórym uczelniom, aby do roli harmonogramistów wyznaczały jednostki mniej wyalienowane z rozentuzjazmowanego tłumu, które potrafią posługiwać się najnowszymi osiągnięciami w dziedzinie przekazu informacji i posiadają elementarny szacunek wobec studentów. W innym przypadku może od razu zrezygnujmy z harmonogramów, a na zajęciach pojawiajmy się wyłącznie wówczas, gdy taka melodia nam w duszy zagra. Oczywiście licząc na to, że nadajemy na tych samych falach, co nasi studenci i nie zastaniemy pustej sali. O tempora, o mores. Zeszyciki nie wystarczają!
Tekst jest wyrazem mojej frustracji, jeśli jej stopień się zwiększy, zapewne zacznę ujawniać szczegóły tej, jakże drażniącej, procedury.
Poza tym przytłoczona analizami projektów Janka Simona i teorią gier, tudzież borykająca się z genderowymi hasłami, postponuję po raz kolejny wpis, choć ilość pomysłów narasta wprost lawinowo...
Tekst jest wyrazem mojej frustracji, jeśli jej stopień się zwiększy, zapewne zacznę ujawniać szczegóły tej, jakże drażniącej, procedury.
Poza tym przytłoczona analizami projektów Janka Simona i teorią gier, tudzież borykająca się z genderowymi hasłami, postponuję po raz kolejny wpis, choć ilość pomysłów narasta wprost lawinowo...
Ja bym się przestraszyła, gdyby się okazało, że nadajemy ze studentami na zupełnie tych samych falach...
OdpowiedzUsuń