Od dzisiaj zabieram się do intensywnej pracy nad nowym projektem naukowym...
...no prawie od dzisiaj...
...bo przecież ciągle jeszcze trzeba skończyć prace nad Krajowymi Ramami Kwalifikacji, opracować listę ilustracji dla IB - Art History, ponaglać wszystkich, którzy są oporni w sprawie II semestru Akademii Polskiego Filmu, przeczytać pierwsze rozdziały prac licencjackich i magisterskich i tak niestety można wymieniać w nieskończoność. Gdy już uporam się z tymi wszystkimi nie-cierpiącymi-zwłoki zadaniami skończy się mój, z takim trudem wygospodarowany, tydzień ferii i trzeba się będzie od nowa wpiąć do kieratu wyznaczanego zajęciami od 8.00 do 21.00 (także w weekendy).
Ileż to już razy i na tym blogu i w rozmowach prywatnych podejmowałam dyskusję nad higieną pracy naukowej. Gdy o tym mówimy, wszystko wygląda bardzo prosto, gorzej, gdy próbujemy aplikować to na naszą codzienność, która wciąż domaga się wykonywania tysiąca zajęć stanowiących nikłe wyzwanie intelektualne, tracenia czasu na wypełnienie kolejnych tabelek, pisanie absurdalnych wytycznych, których prawdopodobnie nikt nigdy nie będzie realizował.
Wiem, są tacy, którzy powiedzą, że demonizuję, że jak się chce, to można. Bardzo możliwe, że wbudowane w mój śląski organizm poczucie obowiązkowości i odpowiedzialności za zadania do wykonania, które wykonać trzeba, choć nikt nie ma zamiaru się tego podjąć, nie zniszczone i nie podważone przez lata pobytu w leniwej krakowskiej atmosferze spowitej smugą dymu i kawiarnianych rozmów, jest w jakimś stopniu odpowiedzialne za to, że w pierwszy dzień długo wyczekianych ferii, zamiast ruszyć od rana do pochłaniania nagromadzonych od tygodni lektur, tekstów, danych zgromadzonych w najróżniejszych folderach, zasiadłam do korespondencji w wyżej wymienionych sprawach i w ten sposób pierwszy dzień moich wymarzonych ferii odszedł bezpowrotnie do przeszłości.
Mimo porażki nie tracę ducha. Mam nadzieję, że jutro przyjdzie czas na lektury, filmy, które domagają się obejrzenia i uporządkowanie nagromadzonych dokumentów, a następnie solidne ich zarchiwizowanie - z czego na pewno bardzo ucieszy się mój komputer, ledwo już dyszący od nadmiaru nagromadzonych plików.
Grunt to nie tracić ducha!
...no prawie od dzisiaj...
...bo przecież ciągle jeszcze trzeba skończyć prace nad Krajowymi Ramami Kwalifikacji, opracować listę ilustracji dla IB - Art History, ponaglać wszystkich, którzy są oporni w sprawie II semestru Akademii Polskiego Filmu, przeczytać pierwsze rozdziały prac licencjackich i magisterskich i tak niestety można wymieniać w nieskończoność. Gdy już uporam się z tymi wszystkimi nie-cierpiącymi-zwłoki zadaniami skończy się mój, z takim trudem wygospodarowany, tydzień ferii i trzeba się będzie od nowa wpiąć do kieratu wyznaczanego zajęciami od 8.00 do 21.00 (także w weekendy).
Ileż to już razy i na tym blogu i w rozmowach prywatnych podejmowałam dyskusję nad higieną pracy naukowej. Gdy o tym mówimy, wszystko wygląda bardzo prosto, gorzej, gdy próbujemy aplikować to na naszą codzienność, która wciąż domaga się wykonywania tysiąca zajęć stanowiących nikłe wyzwanie intelektualne, tracenia czasu na wypełnienie kolejnych tabelek, pisanie absurdalnych wytycznych, których prawdopodobnie nikt nigdy nie będzie realizował.
Wiem, są tacy, którzy powiedzą, że demonizuję, że jak się chce, to można. Bardzo możliwe, że wbudowane w mój śląski organizm poczucie obowiązkowości i odpowiedzialności za zadania do wykonania, które wykonać trzeba, choć nikt nie ma zamiaru się tego podjąć, nie zniszczone i nie podważone przez lata pobytu w leniwej krakowskiej atmosferze spowitej smugą dymu i kawiarnianych rozmów, jest w jakimś stopniu odpowiedzialne za to, że w pierwszy dzień długo wyczekianych ferii, zamiast ruszyć od rana do pochłaniania nagromadzonych od tygodni lektur, tekstów, danych zgromadzonych w najróżniejszych folderach, zasiadłam do korespondencji w wyżej wymienionych sprawach i w ten sposób pierwszy dzień moich wymarzonych ferii odszedł bezpowrotnie do przeszłości.
Mimo porażki nie tracę ducha. Mam nadzieję, że jutro przyjdzie czas na lektury, filmy, które domagają się obejrzenia i uporządkowanie nagromadzonych dokumentów, a następnie solidne ich zarchiwizowanie - z czego na pewno bardzo ucieszy się mój komputer, ledwo już dyszący od nadmiaru nagromadzonych plików.
Grunt to nie tracić ducha!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz