wtorek, 21 września 2010

Przerwa w programie

Wszystkich, których zadziwił brak newsów i innych doniesień (a także przepisów kulinarnych) informuję, że wylądowałam w dzikiej białowieskiej głuszy, z której właśnie powracam. Nowe doniesienia już w najbliższy weekend!

wtorek, 7 września 2010

Cucina italiana parte seconda


Ponieważ aura bynajmniej nas nie rozpieszcza i - zwłaszcza nad ranem - wyraźnie dają się odczuć pierwsze podmuchy jesieni, więc postanowiłam bronić odchodzącego lata, a nic tak dobrze nie wspomaga mych wysiłków jak eksperymentowanie z włoską kuchnią, oczywiście w towrzystwie dobrych filmów o gotowaniu. Swoją drogą to drugi ostatnio, po tańcu, temat amerykańskiej kinematografii. Po odgrzaniu takich hitów jak Fame, oraz kolejnych wersjach Step up tym razem w wersji 3D, to właśnie kulinaria mają się w Hollywood (i nie tylko) najlepiej, o czym wyraźnie zaświadcza sukces filmu Julie&Julia.

Patronem gotowania na dziś będą dwa filmy. Osobiście wolę orginał, nie tylko dlatego, że nosi tytuł Tylko Marta, co z oczywistych powodów czyni mi go bliskim, ale także ze względu na jego mniejszą ckliwość i znacznie lepszą obsadę.

Bella Martha [2001] to opowieść o szefowej kuchni Marcie Klein (Martina Gedeck), w której szalenie uporządkowanym życiu, całkowicie poświęconym jednej pasji - tworzeniu kulinarnych arcydzieł - pojawiają się niespodziewanie dwie osoby: ośmioletnia siostrzenica Lina (Maxime Foerste) i szalony włoski kucharz Mario (Sergio Casttellito).

W 2007 roku spece z Hollywood postanowili zrobić remake pod tytułem No Reservations (Życie od kuchni), angażując do roli Marthy James Catherine Zetę-Jones, a u jej boku lokując wypłowiałego blondyna Aarona Eckharta znanego głównie z kreacji w filmach Neila LaBute (In the Company of Men, Your Friends&Neighbours czy Nurse Betty) a w roli siostrzenicy jedną z mega dziecięcych gwiazd Abigail Breslin (Definitely, Maybe; My Sister's Keeper), wówczas jeszcze nie tak znaną, ale świetnie rokującą.

Jako zdecydowana fanka bezpretensjonalności wybieram Bella Martha, choć oczywiście wspaniała kuchnia jest także w No Reservations (zwłaszcza osławiony sos szafranowy - specialite Marty), ale jakoś bardziej przekonuje mnie kuchnia włoska w wykonaniu rdzennego Włocha, niż w wykonaniu chłopaka z Miami, który pojechał do Toskanii za miłością swojego życia. Miłość skończyła się szybko, przygoda z włoskimi kulinariami trwała znacznie dłużej, by nie powiedzieć, że była to fascynacja na wieki wieków.

Dla porównania dwa - niemal - identyczne fragmenty obu filmów.

Fragment od pojawienia się Mario w życiu Marty, po piosenkę Paolo Conte:




W tym fragmencie pierwsze pojawienie się Nicka (oczywiście zamiast zwykłej włoskiej canzony musi być opera) i "problem szaliczka" (przepraszam za jakość, ale jak widać, to jakiś azjatycki wsad):



W tym fragmencie natomiast Paolo Conte Via con me:





Tych, którzy zauważają więcej niż jedną (językową) różnicę, zachęcam do obejrzenia Bella Martha, pozostałych zapraszam do gotowania przy okazji seansu No Reservations.

A w menu mamy dzisiaj trzy pasty do wyboru i danie, które może służyć jako anti-pasta, ale może też być dobrym śniadaniem:

1. Panini con insalata valeriana, mozzarella e pomodori freschi

czyli kanapeczki z roszponką, mozzarellą i świeżymi pomidorami.

Potrzebujemy:

- 3 kromki pieczywa tostowego trzy ziarna (Schulstad)
- roszponkę w ilościach dowolnych ;-)
- jedną kulkę mozzarelli
- jeden pomidor





Kromki podgrzewamy w piekarniku na blasze (jedną stronę bez tłuszczu, potem obrót i możemy dać kilka kropel oliwy lub cienki plasterek masła, jak kto woli) - temperatura 150 stopni (podgrzewanie góra/dół).

Roszponkę płukamy. Pomidora oparzamy albo nie w zależności, czy lubimy skórkę wijącą się na zębach, czy nie ;-), kroimy w grube plastry. Mozzarellę także kroimy w grube plastry.

Wyjmujemy kromki, pokrywamy je grubo roszponką, nakładamy plaster mozzarelli i pomidora i rozkoszujemy się wyjątkowym połączeniem naturalnych smaków.

Ja osobiście nie przyprawiam tego dania niczym, bo jeśli wszystkie produkty są świeże i dobrej jakości, tęcza smaków sama spływa do naszych kubeczków i daje niezapomniane wrażenia.




Po tym wstępie przychodzi czas na konkrety, dziś do wyboru w menu mamy:

1. Casarecce con inslata valeriana, ricotta e pomodori secchi
[czyli makaron rurki o ciekawym, zawijanym kształcie z roszponką, serem ricotta i suszonymi pomidorami]

2. Tagliatelle con prezzemolo e pomodori secchi
[czyli makaron szerokowstążkowy w gniazdach z pietruszką i suszonymi pomidorami]

3. Casarecce con ricotta, basilico e pomodori tritati
[czyli makaron rurki z serem ricotta, świeżą bazylią i pomidorami w kawałkach]

Allora! jak mawiają Włosi. Zatem włączamy Paolo Conte (to na przystawkę) a następnie któryś z dwóch opisanych filmów i zaczynamy kulinarną przygodę:

Wersja 1

Potrzebujemy:

- odpowiedniego makaronu ;-)
- 1/2 opakowania sera ricotta
- 4 suszonych pomidorów (najlepiej robionych al forno i trzymanych w zalewie z kaparami)
- świeżą pietruszkę (taką, którą to my odcinamy od korzeni, a nie ktoś zrobił to za nas nim w ogóle jeszcze wiedziała, że trafi na sklepową półkę)
- odrobiny pestek z dyni
- 1/2 opakowania roszponki




Roszponkę wrzucamy na patelnię razem z pestkami dyni i podgrzewamy na niewielkiej ilości oliwy (i na "1" oczywiście).


Pomidory kroimy na cienkie paseczki, pietruszkę siekamy i wszystko razem mieszamy z ricottą.



Po ugotowaniu makaronu, odcedzamy go, a następnie wrzucamy na rozgrzaną roszponkę, po czym dokładamy ricottę i wszystko dokładnie mieszamy. Całość trzymamy jeszcze przez kilka minut na "1" pod przykryciem. A następnie nakładamy na talerz i sypiemy startym parmigiano.



Czas produkcji pokrywa się mniej więcej z pojawieniem się w życiu bohaterki problemu związanego ze śmiercią siostry i koniecznością podjęcia opieki nad siostrzenicą, co pociąga za sobą konsekwencje w postaci zatrudnienia drugiego szefa kuchni w restauracji Marty. No i zaczyna się to, co buduje atmosferę filmu. Subtelna (w pierwszej wersji) i nachalna (w drugiej) gra pomiędzy ambicją, flirtem, odpowiedzialnością a prawdziwą miłością, która nie może się obyć ani bez włoskich canzon, ani tym bardziej bez włoskiej kuchni.

Druga propozycja jest błyskawiczna w porównaniu z pierwszą, więc mamy szansę załapać się jeszcze na rozmowy Marty z sąsiadem, który bezskutecznie próbuje ją poderwać, nieustannie będąc odprawianym z kwitkiem.

Potrzebujemy:

- odpowiedniego makaronu (aha, ja robię wszystko w porcjach na 100 g makaronu, czyli na jedną osobę, przy większej liczbie osób trzeba odpowiednio przemnożyć składniki).
- 4 suszone pomidory
- świeża pietruszka
- zalewa spod pomidorów
- parmigiano lub grand padano




Makaron gotujemy (max. 6 minut), ja zawsze dokładam do wody kostkę Knorra z oliwą i ziołami. W tym czasie siekamy pietruszkę i kroimy pomidory w cienkie paseczki.

Przed odcedzeniem makaronu odlewamy nieco wywaru.

Odcedzamy makaron, a następnie wrzucamy go do tego samego garnka, w którym go gotowaliśmy i zalewamy odrobiną wywaru, dorzucamy pomidory i pietruszkę, a następnie dolewamy odrobinę oliwy spod pomidorów. Całość energicznie mieszamy gotując na "1". Po 3 min. przekładamy na talerz i sypiemy parmigiano.


Wreszcie wersja trzecia. Ta wymaga podobnego czasu przygotowania, jak pierwsza z propozycji.

Potrzebujemy:

- odpowiedniego makaronu
- 1/2 opakowania sera ricotta
- 1/2 puszki pomidorów w kostkach (ja używam Pudliszek) oraz zalewy, w której są trzymane
- sporej ilości świeżej bazyli

Makaron gotujemy (max. 6 min.). Bazylię drobno siekamy i mieszamy z serem ricotta. W tym czasie podgrzewamy kawałki pomidorów w zalewie (na "1"). W połowie gotowania makaronu mieszamy ricottę z pomidorami.



Odcedzamy makaron i dorzucamy na patelnię. Całość dokładnie mieszamy i trzymamy przez 2 min. pod przykryciem. Przekładamy na talerz i posypujemy parmigiano.




A potem jemy, jemy i jemy, popijając dobre wino i rozkoszując się piękną miłosno-kulinarną opowieścią na ekranie.

Buon appetito a tutti!

niedziela, 5 września 2010

Jak to się robi w HBO ;-)


W artykule opublikowanym pięć lat temu w tomie poświęconym serialowi Epstein, Reeves i Rogers prognozowali niczym Nostradamus, upadek popularności HBO, po tym, jak stacja nie będzie w stanie powtórzyć sukcesu swoich najbardziej flagowych hitów: Rodzina SopranoSeksu w wielkim mieście i Rodziny Soprano właśnie.

Mamy rok 2010 i proczne prognozy tuzów teorii telewizji dalekie są od stania się prawdą. Oto po ostatnim rozdaniu nagród Emmy, możemy wręcz odnieść wrażenie, że HBO jakimś cudownym sposobem weszło w posiadanie rodzaju nowego wcielenia baśniowego stoliczka. Wystarczy, że szefowstwo wypowie magiczną formułkę: Ekraniku rozświetl się!, a już na plaźmie, LEDzie lub innym nośniku obrazu pojawiają się kolejne odcinki seriali (i filmów telewizyjnych), na które czeka cały świat.

Jednak wbrew pozorom to nie magia, lecz niezwykła intuicja szefów HBO, stoi za sukcesem stacji. Intuicja, która nie ogranicza się do wyczucia w scenariuszu leżącym na biurku, przyszłego hitu (a jak dowodził Hesh Rabkin w jednym z moich ulubionych odcinków pierwszej serii Sopranosów: Hit is a hit! I albo coś hitem jest, albo nie, to zasada jasna jak słońce), lecz pozwala im także zorientować się, kiedy należy się zgodzić na najbardziej nawet ekstrawaganckie pomysły produkcyjne.

Powiedział o tym wyraźnie Tom Hanks odbierając nagrodę dla mini-serialu Pacyfik w imieniu przebywającego w Wenecji Stevena Spielberga: to niezwykłe, że szefowie HBO zgodzili się zaufać komuś, kto zaproponował im zrobienie dziesięcioodcinkowego serialu, który nie będzie kontynuowany i w ramach realizacji którego każdy odcinek bardziej będzie przypominał samodzielny film, niż kolejną część serii.

Otóż śledząc od lat strategię władz HBO, wiem, że to nie szaleństwo, ale niezwykłe wyczucie czasu i rynku, pozwoliło odpowiedzieć pozytywnie na tak niecodzienne żądania. Stacja HBO była niekwestionowanym królem tegorocznego rozdania nagród EMMY.


Myślę że dziś już żaden paser nie powiedziałby do J.T. tak, jak w pierwszym odcinku trzeciej serii Rodziny Soprano, gdy ten spłukany po nocy spędzonej w kasynie próbował zastawić statuetkę EMMY i w odpowiedzi uslyszał: If it was an Oscar, maybe I could give you something, an Academy Award, but TV? [Gybyż to był Oscar, może wówczas coś byś za to dostał, nagroda Akademii, ale nagroda telewizyjna, cóż…].


Dziś najbardziej nawet spłukany hazardzista posiadający którąś ze statuetek otrzymanych przez twórców związanych ze stacją HBO za nic nie powinnien się ze swoim trofeum rozstawać!